czwartek, 23 lutego 2012

Pierwszy dzień w szkole...

... A my się spóźniłyśmy! Niby byłyśmy tam już wcześniej, ale przystanek na którym wysiadłyśmy nic nam nie przypominał, więc jak sieroty musiałyśmy wziąć taksówkę. 
Biegamy między budynkami,bo oczywiście zapomniałyśmy sprawdzić gdzie mamy nasze spotkanie! Jak pytamy to każy mówi co innego, aż w końcu natrafiamy na dwie dziewczyny z Bułgarii, które odrazu zapytały nas czy też jesteśmy Erasmuskami. Byłyśmy w domu! Do tego okazało się, że spotkanie zostało przesunięte na godzinę 10:30, więc byłyśmy tam jako jedne z pierwszych osób. Kolejny raz brawa dla "ogarniętych" Kasi i Gosi :)

Spotkanie odbyło się w sali konferencyjnej, z udziałem naszych profesorów. Było nas jakieś 30 osób w sumie. Wszystko bardzo oficjalne, traktowali nas jak jakieś ważne osobistości.  Mówili o tym, że ERAZMUS to świetny program, że nauka na uczelni zagranicznej to jeden z jego aspektów, ale chodzi przede wszystkim o poznawanie kultury, ludzi,  zwiedzanie kraju i branie całymi garściami tego, co to miasto nam oferuje. Przedstawialiśmy się na forum, każdy miał powiedzieć jak się nazywa, skąd pochodzi, co studiuje. Dostaliśmy całą torbę z "zestawem małego studenta": zeszyci, długopisiki, notesikach itd. 

Co chwile "kelnerzy" donosili nam ciasteczka i czaj. Oczywiście tylko z naszego talerzyka natychmiast zniknęły wszystkie :) 
Potem mieliśmy chwile na zadawanie pytań, a że każdy był dość oszołomiony całą powagą sytuacji i nikt sie nie odezwał jeden z profesorków upodobał sobie Kasie do pogadania. Zapytał jak podoba jej się miasto. Kaśka z wrażenia prawie udławiła się ciastkiem, ale ładnie odpowiedziała Panu coś o "vibrant, lively city". Chyba mu się spodobała, bo potem obczajał ją cały czas :) 
Z takich ciekawostek, których dowiedziałyśmy się wczoraj - Istambuł ma 12 milionów mieszkańców, a studenci płacą za szkołę rocznie coś około 9 000 TL!

Zrobiliśmy sobie słitaśne foto przed naszą uczelnią i wyruszyliśmy zwiedzać uczelnię z naszymi "buddies" - Enisem, którego imienia nie byłam w stanie zapamiętać, więc zdradził mi tajemnicę - "It's like "Penis" without "P" - zapamiętam do końca życia ;-)  i Michałem, Polakiem, który mieszka tu już od pół roku z dziewczyną, również jakos student Erasmusa. Bardzo fajni, troszczą się o wszystkich i o wszystko co się dzieje tutaj z nami. 

Kampus
Jak hotel...? :)


SZKOŁA <3 Trudno jest mi to opisać, byłam w szoku. W każdym budynku mega restauracje, playstations (tak Cypek, na przerwach pocinają sobie w fifę chłopcy :-), plazmy, stoły bilardowe, cymbergaje, do tego mega zaplecza naukowe. Żadne ściemnianie tylko faktycznie pracownie naukowe, laboratoria itd. Do tego fryzjer, siłownia, nauka flamenco, salsy, i innych - wszystko za darmo. Wspominałam już że studenci płacą za rok ok. 9 000 TL, a ja nie płacę ani grosza tutaj ani w Wyższej Szkole Bankowej we Wrocławiu i jeszcze dostaje za to wszystko pieniądze! Jest na prawdę mega! 

Jabłka ^^


Cwaniaczki grają sobie na przerwach :)


Nie mam wielu zdjęć co by nie wyglądać jak Japoniec z aparatem, ale na pewno niedługo wrzucę ich więcej. Musieliśmy załatwić jeszcze sprawy związane z uczelnią, co się dłużyło przeokrutnie, a że potem zabrakło prądu na całej dzielnicy poszliśmy wszyscy na obiad.  Od Zuzy, Polki dowiedziałyśmy się, że ona też nie miała miłego startu w Istambule. Przyjechała tutaj sama, mieszkanie znalazła na facebooku, jak my. Mieszkała tam jakieś dwa dni, a potem zabrała ją stamtąd eskorta 4 policjantów na czele z adwokatem, zorganizowana przez Mariane, opiekunkę Erasmusów, bo dziewczyna bała się podejść drzwi, żeby Ci Turcy z którymi mieszkała nie rzucili się na nią! Milutko...


Wieczorem poszliśmy na naszą pierwszą erasmusowską imprezę, ale o tym w następnej notce... :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz