Otwieram maila pewngo cudownego antalijskiego dnia i czytam…
„Hi Malgorzata,
First of all we would like to thank you for your
participation in our
contest myexperienceabroad.com
We contact you to inform that you have been
finalist in our contest. We
liked so much your story and in the future we
would like also to publish it.
We just wanted to contact you before making
public the results of the
competition.
CONGRATULATIONS!!
Manuel Cortes
MyExperienceAbroad Direktor”
Okazało się, że
zostałam finalistką konkursu, o którym wcześniej pisałam na blogu
organizowanego z okazji 25 rocznicy programu Erasmus. Czytałam tego maila ze 20
razy i nadal nie mogłam uwierzyć w to co czytałam! Kolejna świetna wiadomość!
Jeszcze nigdy nie wygrałam niczego w międzynarodowym konkursie! Jeśli kiedyś
przyjdzie mi trzymać w ręku moją własną, wydaną, oprawioną książkę chyba
oszaleję z radości.
W linku znajduje się dokładne zestawienie nagrodzonych i uczestników wraz z krótkimi recenzjami nadesłanych prac.
O mojej napisano:
"This is the kind of story you cannot stop reading once you start and reflects a very personal cultural differences between countries in Europe. She meets all the challenges and turns them into opportunities, not getting off the reader of the work."
"To rodzaj opowieści, której nie można przestać czytać od początku i odzwierciedla bardzo osobiste różnice kulturowe pomiędzy krajami w Europie. Ona napotyka wyzwania i zamienia je w możliwości, nie przestając czytać dzieła."
Ostatnie dwa cele jakie sobie wyznaczyłam jako punkty „Must See In Istanbul” to słynne (tylko dla Polaków) muzeum Adama Mickiewicza w
Istambule i najwyższy budynek w Turcji – Sapphire.
Pierwszy z nich, muzeum, jest słynne dlatego, że Mickiewicz
zmarł w Istambule, a w mieszkaniu w którym mieszkał utworzono muzeum.
Nie powiem, wygląda to trochę biednie wszystko, a znudzony
kustosz był nieco zaskoczonego faktem, że właśnie ktoś przyszedł zwiedzać.
napis przy wejściu do muzeum |
Natomiast atmosfera mi się podobała. Totalna cisza, ułamek polskości w gąszczu
istambulskiej inności. A jak zaczęłam czytać:
„Litowo, Ojczyzno Moja! Ty jesteś jak zdrowie,
Ile Cię trzeba cenić ten tylko się dowie, kto Cię stracił…”
… to dawno nie czułam takiej dumy z tego, że jestem Polką. I
mogę się wydawać śmieszna to naprawdę zdałam sobie sprawę ze znaczenia tych słów. Tęskniłam już nie tylko
za rodziną i jedzeniem, ale za Polską!
z popiersiem Mickiewicza |
Czytając informacje o Mickiewiczu, Polsce w XVIII i XIX zdziwiłam się parę razy. Nawet nie wiedziałam, że Polskę i Turcję łączyły tak dobre koneksje!
tylko 53 piętra |
- Greta, powiedz mi jak się czujesz znajdując się wyżej niż
99,9…… % ludzkości
- Wow! Masz rację, nawet nie zdawałam sobie sprawy!
Jeszcze będąc we Francji wpadłam na szaleńczy pomysł
wracania z Turcji na stopa. To zawsze było moje marzenia, a łącząc przyjemne z
pożytecznym mogłam zaoszczędzić mnóstwo kasy na bilecie lotniczym. Napisałam do
paru istambulskich, erasmusowych Polaków, odezwałam się na różnych fejsbukowych
grupach, ale wszyscy albo już kupili bilety, albo termin im nie odpowiadał,
albo po prostu pisali, że to świetny pomysł i życzyli mi powodzenia. W końcu
pomyślałam, że jak nikogo nie znajdę do pojadę sama!
Nawet moja mama jakoś specjalnie się nie sprzeciwiała temu
pomysłowi tak bardzo jak Greta! I to w sumie przez nią nie zrobiłam tego.
Przytaczała mi takie historię i to z życia wzięte, że pomysł mi się kompletnie
odwidział. Jestem pewna, że kiedyś to zrobię, ale nie jako samotna polska blond
turystka po Turcji i Rumunii – to faktycznie zbyt ryzykowne.
Ale wymyśliłam sobie, że pojadę do Antalii do tego samego
miasta, w którym była moja mama, choćbym miała pojechać nawet sama. Jak się
okazało, mój polsko-niemiecki przyjaciel, Ahmet zgodził się mi towarzyszyć, do
tego załatwił nam nocleg u swoich znajomych i zgodził się pełnić funkcję mojego
przewodnika. Wszystko ładnie pięknie do momentu kiedy kupiłam bilet w
niechlubnym biurze turystycznym Nilufer...
Ze wszystkimi się już pięknie pożegnałam i spakowana w
nostalgiczno-egzustencjalnych nastrojach ruszyłyśmy z Gretą na Taksim, skąd
miałam pojechać busem do Antalii.
Stawiamy się na miejscu godzinę przed wyjazdem. Wkładamy
moją walizkę do busa i pytamy ładnie Pana z biura o której mamy być tutaj
powrotem na miejscu, bo chciałyśmy jeszcze zahaczyć o jakiś kebab i lody.
Pan nam ładnie odpowiada
- Half past eleven
I pytałyśmy jeszcze ze dwa razy i Pan dwa razy odpowiada
„Half past eleven”.
Ostatni istambulski kebab i lody, hihihi, hahahaha, kiedy to
nagle Greta dojrzała dwóch czarnoskórych chłopaków co by przeprowadzić z nimi
wywiad do jej projektu. Agentka Greta oczywiście bezpretensjonalnie podeszła do
biedaków, zaczęła z nimi nawijkę aż tu nagle zrobiła się 23:20.
- Greta, musimy spadać!
No to poszliśmy wszyscy. Pod biurem znalazłam się o godzinie
22:27. Widzę jednego jedynego busa. Chciałam wyciągnąć jeszcze z mojej walizki
telefon, a jak się okazało, mojej walizki w busie brak! Pytam się ludzi
naokoło, czy ten bus jedzie do Antalii – „tak, do Antalii!”. Podaje mój bilet
kierowcy, pytam się gdzie mój bagaż. Kierowca oczywiście nic nie rozumie,
dlatego inni ludzie naokoło zaczęli mi coś tam tłumaczyć, że busów było więcej,
może mój bagaż znajduje się w innym i że pewnie znajdę go kiedy dojedziemy na
terminal. Nie było czasu nawet zapytać się nikogo z biura bo bus wahadłowy już
odjeżdżał. No to wsiadłam.
Co się okazało – na terminalu mojego bagażu ani widu ani
słychu, idę do punktu informacji, po czym mówią mi, że właśnie znajduję się na
terminalu, który nie należy do biura, w którym kupiłam bilet, a to mieści
się na drugim końcu miasta. Ręce mi opadły. Natychmiast zwaliłam na nogi całe
biuro informacji, żeby dowiedzieli się gdzie mój bagaż. Okazuję się, że na
Taksimie, w punkcie wyjścia. No tak, jak nie gubisz walizki gdzieś na lotnisku w Rzymie to gubisz ją w busie do Antalii. Powinnam się już przyzwyczaić...
Wracam na Taksim, dzwonie do Grety, a ta po dwóch
minutach pojawiła się u mnie z owymi dwoma afrykańcami.
Chciałam opowiedzieć o całej sytuacji facetowi, który
pracował w biurze. Jak się okazało – on ani słowa po angielsku (btw, jak można
zatrudnić w biurze podróży kogoś kto nie mówi słowa po angielsku…?!) Z nieba
spadło nam nagle 3 tureckich chłopaczków z płynnym angielskim. Opowiedziałam
całą sytuację, jak to pojawiłam się na miejscu o określonym czasie (a nawet
przed), jak to wytłuczono mi, że bus jedzie do Antalii i że nie było w tym
mojej winy, że przegapiłam bus i że chcę bilet na jak najszybciej do Antalii.
Na co gość w biurze mi odpowiada, że muszę kupić nowy bilet następnego dnia. Ja na to, że
nie ma mowy o kupowaniu biletu, że czuję się poszkodowana i że chcę zwrotu
pieniędzy, albo bilet na następny bus.
Pracownik biura, totalna sierota nie był
w stanie nic zrobić. Mówię mu więc, że chcę rozmawiać z kierownikiem biura, na
co on, że dopiero jutro nad ranem będę mogła porozmawiać z kimś innym. Ok,
chciałam więc zostawić w biurze mój bagaż, co by go nie targać znowu ze
sobą. Na co nierozgarnięty pracownik
biura odpowiada mi, że nie mogę. Ja do niego, że mnie to nie obchodzi, i
zostawiam bagaż tu gdzie stoi. Kiedy powiedział mi, że on za niego nie będzie
brał odpowiedzialności zaczęłam już po polsku wyklinać na niego, na Turcję, na
wszystko dookoła, bo nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje wokół mnie.
Biedni
tureccy chłopcy, którzy próbowali mi pomóc, a tylko się nasłuchali jaka to
Turcja jest ble ;-)
W końcu opuściliśmy wszyscy biuro: dwie Europejskie
dziewczyny, dwóch Afrykańskich i dwóch Tureckich chłopaków. To żeśmy się
podobierali w pary. Kolejna spontaniczna noc przed nami.
- Chłopaki, nie dziwcie się wcale. Kłopoty nas kochają. Gdybyście spędzili z nami ostatnie pół roku, w końcu byście przywykli - podsumowała Greta.
Poszliśmy
więc na Taksim na którym zjedliśmy obrzydliwie niezdrowe hamburgery, Greta przeprowadziła
kolejny wywiad, Ola – jeden z naszym afrykańskich znajomych udawał Obamę, a
potem poszliśmy do przepięknego parku na Taksimie, o istnieniu którego nawet
nie miałam pojęcia. Włączyły nam się wszystkie zabronione tematy: seksu,
religii, polityki itd – wszystko z perspektywy 3 różnych światów, Europy,
Afryki i Azji. Mimo wszystko to była świetna noc.
Nad ranem poszliśmy znowu do
nieszczęsnego biura. Nierozgarnięty pracownik wydawał się nieco bardziej
empatyczny tym razem. Wciąż czekaliśmy na jego zmiennika. W końcu przyszła – wytatuowana
wielka kobieta. Pytam:
- Do you speak
english?
- Yes, I do.
Sytuację zdążył wytłumaczyć jej poprzedni zmiennik. Ta
wykonała jeden telefon, po czym powiedziała, że nic może zrobić, że muszę kupić
nowy bilet. Ja się na to oczywiście nie godziłam, tłumaczyłam, że to ja tu
jestem poszkodowana, że potrzebuję pomocy z winy ich własnych pracowników, a
teraz oczekuję rekompensaty.
Kobieta nagle przestała rozumieć mój angielski, kompletnie mnie
ignorowała i na koniec niemal wyganiając mnie powiedziała, że obok znajduje się
inne biuro. Mnie uczono na studiach, że klient to Twój Pan, że trzeba zrobić wszystko, żeby go zadowolić, bo informacja puszczona w świat o niekompetencji ludzi, pracujących w takim biurze może wyrządzić więcej szkody. Ich sprawa. Nikt z moich znajomych już nie kupić biletu w tym biurze.
Biletu kupiłam w Ulusoy, w którym ludzie znali swoje
kompetencje i mówili po angielsku. W końcu udało mi się wyjechać z Istambułu.
W sumie cieszę się, że tak się stało, straciłam kupę kasy przez to zamieszanie, ale zamiast płakać, że
opuszczam moje ukochane miasto, w którym mieszkałam przez ostatnie pół roku, byłam po
prostu zdrowo wkurzona i chciałam stamtąd wyjechać jak najszybciej!
Gule Gule Istanbul |
Po 12 godzinach podróży autobusem znalazłam się w końcu w upragnionej
Antalii przy 42 - stopniowym upale… :-)