wtorek, 28 lutego 2012

Witam prawdziwy Istambule!

Zaczęło się prawdziwe życie!

obelisk Teodozjusza
Istambuł podoba mi się coraz bardziej (muszę wyzbyć się pierwszego "złego wrażenia"). W końcu mamy nasze transportation cards, więc możemy śmigać gdzie chcemy, bez obawy o nasze stające się cieńsze w zastraszającym tempie portfele. Ciągle próbujemy ogarnąć ikamet (po upływie miesiąca od wjazdu do Turcji trzeba załatwić tą książeczkę, aby móc tutaj legalnie przebywać), co kosztuje 150 TL, czyli kolejne wydane pieniądze ot tak po prostu... 

W piątek, po wielkim śniadaniu z naszymi opiekunami w jednej z uczelnianych restauracji, zaczęliśmy w końcu zwiedzać Istambuł. Byłyśmy w szoku, kiedy wysiadłyśmy z tramwaju i naszych oczach dosłownie wyrosły meczety, obeliski, do tego słyszysz islamskie modły i myślisz sobie "kurcze, to jest ten Istambuł!". 
Pierwsze co zobaczyliśmy to najstarszy zabytek Istambułu - obelisk Teodozjusza z XV w.p.n.e.. Faraon Totmes III kazał go wybudować na pamiątkę swojego zwycięstwa w Mezopotamii. 
Po prostu słup - tylko że trochę stary i egipski :-) 

Hagia Sofia
Potem poszliśmy do uważanej za najwspanialszy obiekt architektury i budownictwa całego pierwszego tysiąclecia naszej ery - słynnej Hagii Sofii. Spodziewałam się czegoś więcej... 
Jak wchodzisz do bazyliki św. Piotra w Watykanie to nie ogarniasz takie to przepotężne, tyle figur, malowideł, przepychu! Tutaj tego nie było. Spodziewałam się ławek na przykład - jak w kościele. Pierwotnie to był kościół, potem przekształcono go w meczet, teraz pełni funkcję muzeum, więc może dlatego ich tam nie ma... 
Hagia Sofia wewnątrz




Hagia Sofia wewnątrz
Najbardziej znaną kolumną kościoła jest ta, zwana "płaczącą" lub "pocącą się", na której umieszczona jest stela świętego Grzegorza Cudotwórcy. Przypisuje się jej magiczne właściwości. Jako że Hagia Sofia wybudowana została jako kościół chrześcijański, jej oś jest odchylona o 10° od tradycyjnego w islamie kierunku. Wiąże się z tym legenda. W "płaczącej" kolumnie znajduje się otwór w który można włożyć kciuk. Jeśli pozostałymi palcami jesteśmy w stanie wykonać pełen obrót o 360° a kciuk będzie lekko wilgotny, spełni się nasze życzenie... Ja kręciłam:-)
Cysterna Bazyliki


Następnie Cysterna Bazyliki - bardzo klimatyczne miejsce, w podziemiach, z którego w  przeszłości ludzie czerpali wodę. Całość podtrzymywana jest przez kolumny. Wszystko jest podświetlone jak na zdjęciu, w tle słychać muzykę, wszędzie kapie woda. Klimat psuje tylko sklepik przy wyjściu gdzie można kupić Leys'y na przykład. Ale czego się nie robi, żeby tylko zarobić... 


Potem zjedliśmy kofte, malusieńką porcyjkę którą wszyscy się najedli tylko nie ja :-) ale już wiem dlaczego! Tutaj zapychasz się przede wszystkim pieczywem, które tutaj je się do wszystkiego, nawet do makaronu, a ja tak trochę nie bardzo z białym pieczywem stoję...

Po obiadku sporo naszych erasmusowców się rozeszło, nie wiem czemu. Nie rozumiem tego. Ja chodzę ciągle z uśmiechniętą michą od ucha do ucha! Jaram się wszystkim co widze, słyszę, jem! Jak można nie chciec z tego korzystać, zwłaszcza, ze mamy naszych "buddies", kórzy poświęcają swój czas, żeby nam wszystko pokazać, opowiedzieć, jeśli ktoś idzie sam na przykład, zaraz do niego podchodzą zagadują... Bardzo fajnie, że mamy takich ludzi. Oni też bardzo cieszą się z czasu spędzonego z nami, bo poznają ludzi zewsząd, mówią po angielsku ciągle (każdy nasz buddie był gdzieś wcześniej na erasmusie - np. Enis w Holandii, Ozgur w Danii, a Aytug w Czechach). Bardzo ogarnięci, zabawni faceci, którzy załatwiają za nas wszystko i martwią się on nas bardziej niż my sami.
Bazar Egipski
Potem zwiedziliśmy już w mniejszej grupce bazar egipski. Nazwa pochodzi z czasów osmańskich, kiedy to na tym bazarze handlowano przyprawami przywożonymi z Egiptu. Cudowne miejsce! Można tam kupić wszystko! Ceramikę, ubrania, przyprawy, słodycze no wszystko tam nadaje się jako "pamiątka z Turcji". 
Ciągle zaczepiali nas sprzedawcy, pytając skąd jesteśmy. Ja grzecznie odpowiadałam że z Polski, a potem nawijali coś po turecku idąc za nami, żebyśmy tylko weszli i coś kupili. Przestali nas zaczepiać, kiedy zaczęliśmy odpowiadać, że jesteśmy z Chin :-) 
Kolorowo.... :-)

Potem Petra, nasza Czeszka, zaprowadziła nas chyba do najdroższego sklepu w moim życiu. Wszystko wyglądało jak muzeum, albo jak jakaś wystawa, a przecież było na sprzedaż. Ceny sukienek sięgały 20 tysięcy TL. Narobiliśmy bałaganu i poszliśmy 
dalej :-) 

Przez cały dzień praktycznie mówiliśmy po angielsku. Ludzie nie lubią jak mówi się przy nich w języku, którego nie rozumieją. Ja też często zwracam uwagę, żeby nie mówili przy mnie po turecku. Śmiesznie jest więc kiedy Polacy rozmawiają po angielsku. Ale chyba na tym to polega wszystko. 
Mamy w grupie 3 Rumunki, strasznie odstające od wszystkich, mówią między sobą po rumuńsku, rzadko kiedy rozmawiają z kimś innym oprócz naszych baddies. Ale są też Gulhan, którą uwielbiam za mega optymizm i za to, że podchodzi do mnie zawsze i mówi że mnie kocha :-) Mamy dziewczynę z Bułgarii. Totalnie zakręconą krejzolkę, która ciągle kłóci się ze swoją koleżanką Bułgarką, a wczoraj na przykład zgubiła swój paszport! Jest Petra, wspomniana wcześniej Czeszka, która nie ogarnia Istambułu podobnie jak my, więc łączymy  się w bólu cały czas ;-). Mogłabym wymieniać dalej... Mamy na prawdę świetnych ludzi, aż chce się wychodzić! 


P.S Za naszą szkołę płaci się rocznie 19 tysięcy TL, a nie tak jak napisałam wcześniej 9 TL. Chyba z wrażenia mi "teen" uciekło ;-)

Od lewej Petra z Czech,  Kasia, Gulhan z Niemiec ale Turczynka, ja i Martina z Austrii






Od lewej Simona nasza "crazy girl" z Bułgarii, obok niej dwie Rumunki - Kamy i Roxanna, za nimi Ajtug, jeden z "buddies", kolejna Rumunka, za mną Ozgur - kolejny buddie, Kasia, potem Murta z Niemiec ale Turek, jego kolega to samo, ale imienia nie pamiętam i Severina - ta dziewczyna z którą nasza Krejzolka Simona się kłóci bez przerwy xD

sobota, 25 lutego 2012

Impreza powitalna

Miałyśmy iść same z Kasia, ale w ostatniej chwili dołaczyli do nas Doktor i Hakan. Droga z Sefakoy na Taksim zajmuje nam 1h 20. Szaleństwo... Jak najszybciej wyprowadzić się stąd! Ale o tym później... 
Miejsce spotkań zawsze przed Burger Kingiem na Taksimie. Tłoczy się tam mnóstwo ludzi. Spotkaliśmy też innych Erasmusów, m. in. dziewczyny z Polski (pozdrawiamy Joasie :). Nagle zrobiła się z tego jakaś 30 - sto osobowa drużyna z różnych uczelni i krajów. Jedna wielka wieża Babel! Zaczęliśmy naszą wielką wycieczkę po tutejszych imprezach.

Najpierw poszliśmy do klubu o wdzięcznej nazwie "Scandal", klimat jak ze "Skins'ów" (kto nie oglądał niech żałuje ;-). Coś nie mogliśmy się tam wkręcić, więc poszliśmy do Jokera - pubu w którym pracuje Michał, a że tam też niewiele się działo, przenieśliśmy się do kolejnego. Niestety klimat też nie nasz. Było już koło 1h, więc część ludzi zrezygnowała i wróciła do domu. Kaśka z chłopakami też się zbierali, więc musiałam iść z nimi, bo niby jak inaczej miałabym się dostać do domu? Sama?! W środku nocy?! 1h 20 trwa powrót do Sefakoy, które do najbezpieczniejszych nie należy... Już chciałam wychodzić, kiedy uświadomiłam sobie po co tu jestem tak na prawdę, żeby się dobrze bawić, a nie wracać do domu o 1 w nocy! Powiedziałam więc naszym "Buddies", że bardzo chciałabym zostać, ale nie mam jak wrócić później. Oczywiście Enis i Michał odrazu powiedzieli, żebym niczym się nie martwiła, że  odprowadzą mnie pod same drzwi, kiedy będę chciała. 
W końcu się się przerzedziło, została grupka najwytrwalszych :-) No i wtedy zaczęła się impreza. Wróciliśmy do Scandalu, bawiłam się, rozmawiałam, piłam, śmiałam się z ludźmi, których poznałam tego samego dnia, jak ze starymi znajomymi! Oczywiście wszystko pod czujnym okiem naszych "Buddies", więc nic nie mogło nam się stać, każdy każdego pilnował. 


Blond Power :D - Z Renatą, dziewczyną Michała w Scandalu


Ciekawostka: 
Polacy podrywają na imprezach tak: "nachodzą" laski od tyłu i po prostu zaczynają przy nich tańczyć, Ty nie widzisz kto tam się czai za Tobą, więc koleżanka, która tańczy na przeciwko rzuca Ci cyfrę od 1 do 10. I na przykład 7 oznacza "no całkiem całkiem - tańcz sobie dalej", 2 - "uciekaj jak najdalej od tego gościa!" :-D
Tutaj to wygląda inaczej: koleś podchodzi do Ciebie i pyta się po prostu czy może z Toba zatańczyć. 
Osobiście preferuje "podryw na Turka"  - nie dość, że jest to bardziej kulturalne zachowanie w stosunku do dziewczyn, to do tego łatwiej spławić niechcianego "tancerza", mówiąc po prostu 'nie', zamiast uciekać na drugi koniec parkietu... ;-)
Może zbyt generalizuje, byłam dopiero na jednej większej imprezie, ale zauważyłam, że tak to tutaj najczęsciej wygląda :-)

W końcu poznałam świetnych, kulturalnych, zabawnych chłopaków z Turcji, których w ogóle nie można podpiąć pod stereotyp jaki wypracowaliśmy sobie w Polsce na temat tutejszych ludzi (podrywaczy, którzy zrobią dla Ciebie wszystko, oczekując zawsze czegoś w zamian...). Stereotypy i uprzedzenia to największy wróg na tego typu wyjazdach...

Po imprezie znów wylądowaliśmy w Jokerze, już na luzie, było nas jakieś 12 osób. Wypiliśmy dwie butelki Manity, "zgasiliśmy światła" i już bardzo wesoła wtedy gromadka wróciła do domu. Oczywiście o 4:30, cały Taksim był nasz, łącznie z autobusem, w którym musieli nas uciszać, tak się rozochociło towarzystwo :-)

Manita - tequila i wiśniowe coś tam... Michał, co to jest tak waściwie? :-)


P.S Enis tak jak obiecywał tak zrobił. Odprowadził mnie o 6h rano pod same drzwi mieszkania :-) 

czwartek, 23 lutego 2012

Pierwszy dzień w szkole...

... A my się spóźniłyśmy! Niby byłyśmy tam już wcześniej, ale przystanek na którym wysiadłyśmy nic nam nie przypominał, więc jak sieroty musiałyśmy wziąć taksówkę. 
Biegamy między budynkami,bo oczywiście zapomniałyśmy sprawdzić gdzie mamy nasze spotkanie! Jak pytamy to każy mówi co innego, aż w końcu natrafiamy na dwie dziewczyny z Bułgarii, które odrazu zapytały nas czy też jesteśmy Erasmuskami. Byłyśmy w domu! Do tego okazało się, że spotkanie zostało przesunięte na godzinę 10:30, więc byłyśmy tam jako jedne z pierwszych osób. Kolejny raz brawa dla "ogarniętych" Kasi i Gosi :)

Spotkanie odbyło się w sali konferencyjnej, z udziałem naszych profesorów. Było nas jakieś 30 osób w sumie. Wszystko bardzo oficjalne, traktowali nas jak jakieś ważne osobistości.  Mówili o tym, że ERAZMUS to świetny program, że nauka na uczelni zagranicznej to jeden z jego aspektów, ale chodzi przede wszystkim o poznawanie kultury, ludzi,  zwiedzanie kraju i branie całymi garściami tego, co to miasto nam oferuje. Przedstawialiśmy się na forum, każdy miał powiedzieć jak się nazywa, skąd pochodzi, co studiuje. Dostaliśmy całą torbę z "zestawem małego studenta": zeszyci, długopisiki, notesikach itd. 

Co chwile "kelnerzy" donosili nam ciasteczka i czaj. Oczywiście tylko z naszego talerzyka natychmiast zniknęły wszystkie :) 
Potem mieliśmy chwile na zadawanie pytań, a że każdy był dość oszołomiony całą powagą sytuacji i nikt sie nie odezwał jeden z profesorków upodobał sobie Kasie do pogadania. Zapytał jak podoba jej się miasto. Kaśka z wrażenia prawie udławiła się ciastkiem, ale ładnie odpowiedziała Panu coś o "vibrant, lively city". Chyba mu się spodobała, bo potem obczajał ją cały czas :) 
Z takich ciekawostek, których dowiedziałyśmy się wczoraj - Istambuł ma 12 milionów mieszkańców, a studenci płacą za szkołę rocznie coś około 9 000 TL!

Zrobiliśmy sobie słitaśne foto przed naszą uczelnią i wyruszyliśmy zwiedzać uczelnię z naszymi "buddies" - Enisem, którego imienia nie byłam w stanie zapamiętać, więc zdradził mi tajemnicę - "It's like "Penis" without "P" - zapamiętam do końca życia ;-)  i Michałem, Polakiem, który mieszka tu już od pół roku z dziewczyną, również jakos student Erasmusa. Bardzo fajni, troszczą się o wszystkich i o wszystko co się dzieje tutaj z nami. 

Kampus
Jak hotel...? :)


SZKOŁA <3 Trudno jest mi to opisać, byłam w szoku. W każdym budynku mega restauracje, playstations (tak Cypek, na przerwach pocinają sobie w fifę chłopcy :-), plazmy, stoły bilardowe, cymbergaje, do tego mega zaplecza naukowe. Żadne ściemnianie tylko faktycznie pracownie naukowe, laboratoria itd. Do tego fryzjer, siłownia, nauka flamenco, salsy, i innych - wszystko za darmo. Wspominałam już że studenci płacą za rok ok. 9 000 TL, a ja nie płacę ani grosza tutaj ani w Wyższej Szkole Bankowej we Wrocławiu i jeszcze dostaje za to wszystko pieniądze! Jest na prawdę mega! 

Jabłka ^^


Cwaniaczki grają sobie na przerwach :)


Nie mam wielu zdjęć co by nie wyglądać jak Japoniec z aparatem, ale na pewno niedługo wrzucę ich więcej. Musieliśmy załatwić jeszcze sprawy związane z uczelnią, co się dłużyło przeokrutnie, a że potem zabrakło prądu na całej dzielnicy poszliśmy wszyscy na obiad.  Od Zuzy, Polki dowiedziałyśmy się, że ona też nie miała miłego startu w Istambule. Przyjechała tutaj sama, mieszkanie znalazła na facebooku, jak my. Mieszkała tam jakieś dwa dni, a potem zabrała ją stamtąd eskorta 4 policjantów na czele z adwokatem, zorganizowana przez Mariane, opiekunkę Erasmusów, bo dziewczyna bała się podejść drzwi, żeby Ci Turcy z którymi mieszkała nie rzucili się na nią! Milutko...


Wieczorem poszliśmy na naszą pierwszą erasmusowską imprezę, ale o tym w następnej notce... :-)

wtorek, 21 lutego 2012

Dzień 15

Spędziłyśmy dzisiaj cały dzień w Cevahir Istanbul Center. Jak to dobrze, że nie wzięłam kasy ze sobą... Ta galeria jest tak wielkia, że ciągle się gubiłyśmy. Wydaje mi się, żę to, co zobaczyłyśmy to zaledwie jakieś 30% wszystkich sklepów. W samej ZARZE tylko spędziłyśmy jakieś pół godziny  przeglądajać tak pobieżnie co tam się znajduje. A znajduje się wszystko co fashionistki lubią najbardziej! Do tego ceny są bardzo fajne. Na ciuchach można tu oszczędzić, ale za to na jedzeniu w ogóle! Wszystko jest dwa razy droższe niż w Polsce (warzywa i owoce tylko tańsze). W tym przypadku lepiej nas ubierać niż żywić, zwłaszcza z naszym apetytem na tureckie jedzenie, w ogóle... na jedzenie ;-) 

W C&A spotkałyśmy Hakana, naszego lokatora, który tam pracuje. Gadałyśmy z jego kolegą po angielsku. Powiedział, że Hakan cały dzień lata ze słownikiem angielsko - tureckim i uczy się słówek (potem Kejt przepytała go i faktycznie, wyuczył się chłopak :-) Mamy pozytywny wpływ na naszych lokatorów :-)

Już przestałyśmy zwracać uwagę na gapiów, kiedy to nagle wcinając sobie penne, zagaduje nas jakiś koleś (a czaił się ze swoim kolegą od jakichś 15 minut!). Można nas łatwo zaczepić, bez obawy "jak zagadać?", bo wyglądamy jak "nie z Turcji", więc często ludzie pytają się nas skąd jesteśmy, czy jesteśmy turystkami, co studiujemy, bla bla bla... Już odpowiadamy automatycznie: "We are from Poland, We are erasmus students at Istanbul Aydin University, We study Tourism, No! I won't give you my phone number"... 

W ogóle dziennie dostajemy na facebooku mnóstwo zaproszeń i wiadomości od jakichś Turków . Ciągle to samo: "How R U? Istanbul is so exciting city! I can show you some places. Can we meet?" Nawet jak odmówisz delikatnie to i tak nie dają Ci spokoju, drążąc temat, a nie widzi mi się spotykanie z obcymi facetami, w obcym mieście, gdzie nawet nie znam dokładnej drogi do domu i posiadając w swoim nieużywanym od dwóch tygodni telefonie jedynie turecki numer do Kaśki.





Eh, my Polki jesteśmy rozchwytywane na całym świecie ... ;-)



(całkiem nieskromnie wyszedł ten post, ale że niewiele się dzieje, niewiele robimy i ostatnio całe dnie spędzamy na facebooku, każdy taki incydent to dla nas wielkie wydarzenie ;-)
Już w środę szkoła! Oszalałam chyba - kto normalny nie może się doczekać pójścia do szkoły?! 

]:-)

niedziela, 19 lutego 2012

Dzień 13

... że niby tak ciepło ;-)




Piękna pogoda za oknem. Robi się coraz cieplejJ. Niestety dostałyśmy maila z uczelni, że nasz orientation week znów się przesuwa. Zamiast jutro, wszystko zaczyna się w środę. Czyli kolejne 2 dni wyjęte z życia w naszym pokoju, na który nie możemy patrzeć. Chłopaki jeszcze nie kupili nam szafek, więc nasze kosmetyki nadal tkwią z walizkach, niedługo oszaleję! Na szczęście odwiedził nas wczoraj Turker - ” pen pal” Kasi. Fajnie było sobie w końcu pogadać z kimś po angielsku. Stwierdziłyśmy, że zaczynamy się cofać z naszym angielskim, bo albo mówimy do siebie po polsku, albo do chłopaków po „turecku”, a angielski to dosłownie, „Kali jeść Kali pić”.  Moja najczęstsza wymiana zdań z Kadirem: 

- Nasılsın? – pyta Kadir

- iyiyim – Gosia odpowiada
- I love you, babe!
- Seni seviyorum, Kadir!

Tak sobie pogawędki urządzamy J
Musiałam wypytać Turkera o wszystko. Okazuje, że tylko nasz Sefakoy jest jakiś oderwany od rzeczywistości. Podobno po azjatyckiej stronie miasta żyje więcej ludzi, którzy znają angielski, że w Istambule można znaleźć wyznawców wszystkich religii, po ulicach chodzą transwestyci i laski w miniówach. Pytałam też o związki, jak to tu wygląda. Okazuje się, że bardzo podobnie jak u nas. Młodzi spotykają się, chodzą na randki. Wiadomo, im głębiej zakorzeniony islam tym bardziej przestrzega się zasad koranu. To, że ktoś ma wpisane w dowodzie „islam” (tak, w ich dowodach pisze się również wyznanie!) nie znaczy, że modli się 5 razy dziennie i chodzi codziennie do meczetu. Tak jak u nas -  jesteś katolikiem, wierzysz w Boga, ale do kościoła chodzisz tylko jak babcia każe i na pasterkę, bo po pasterce można spodziewać się afterparty J.
Piliśmy żubrówkę, którą Kaśka obiecała Turkerowi po przyjeździe, więc mogło mi wiele ulecieć z poprzedniego wieczoru, jak mi się się przypomni to dopiszę. J

Turker, Fili, Kejt :)


P.S Tworzę nową playliste. Jak ktoś ma jakieś fajne propozycje piosenek, umieszczajcie tytuły w komentarzach pod postem J. Póki co leci u mnie w kółko: 


The way we see the world – Tomorrowland Anthem
Endless – Inna
Hot Right Now – Rita Ora (dzięki Misiu;)
Paradise – Coldplay (dzięki Paula:*)
Monkey Funky – Corina
Perfect Stranger – Katie B

Plany na dziś? Żadnych...

Tekst Kaśki podsumowujący nasz żywot dzisiaj: "Jestem zwłokiem" :-)

piątek, 17 lutego 2012

Dzień 11 ?

Za brak wczorajszego wpisu proszę obwiniać Katarzynę W., która to dosłownie wlewała we mnieyarı sek beyaz şarap J. Nasi lokatorzy oczywiście śmiali się z nas, bo nie miałyśmy korkociągu. Ale jak Polak chce się napić to korek wygrzebie nawet widelcem J.

Jeśli nie znacie osoby, która nie zjadła wczoraj pączka to jesteśmy my właśnie! Turcy nie mają takiego święta. Ale jak przystało na kogoś kto wyżera wszystko słodkie co znajdzie na swej drodze, trzeba było jakoś uczcić tłusty czwartek – kupiłyśmy sobie baklavę i kadayif (dziękujemy Ani, która uświadomiła nam istnienie tego przysmaku, zakochałyśmy się od pierwszego gryza!). 

baklava - ciasto półfrancuskie,
orzechy, miód, pistacje,
Dzień wcześniej chciałyśmy kupić tylko dwa kawałki na spróbowanie, a miła Pani w sklepie dała nam je za darmo, co nas lekko zdziwiło, ale było bardzo miłe. Następnego dnia oczywiście poszłyśmy do niej znowu. Kadayif jest tak słodkie, że nawet ja nie byłam w stanie tego zjeść. Mega <3
Mehmet znów przesunął swoje przyjęcie urodzinowe, więc nasz prezent dla niego – mały sympatyczny torcik, zjemy same, świętując urodziny bez jubilata. No cóż… kolejny tłusty… piątekJ.

kadayif - ciasto z "nitek"
Wczoraj miałyśmy śmieszną sytuację w aptece. Kiedy weszłyśmy i wypowiedziałyśmy zaklęcie na dźwięk którego wszystkim Turkom cierpną kolana - „Do you speak English?” – postawiłyśmy całą aptekę na równe nogi. Natychmiast został sprowadzony jakiś człowiek który w miarę rozumiał co chciałyśmy przekazać. A że chodziło o tabletki antykoncepcyjne to już w ogóle dziwnie na nas patrzyli, chichocząc pod nosem. Tak, podobno edukacja seksualna w Turcji nie istnieje…

Wracając z miasta, gadałyśmy między sobą po polsku. Zaczepił nas jakiś  mężczyzna w garniturze, pod krawatem, koło 30- tki i zapytał skąd jesteśmy. Powiedziałyśmy, że jesteśmy Erasmuskami z Polski, że będziemy studiować w Istanbul Aydin University. On na to, że jest nauczycielem geografii w szkole średniej, że był kiedyś w Polsce i bardzo lubi Polaków, bo są bardzo życzliwi i pomocni. Zapraszał nas na herbatę, ale Filiczkowska wkręciła miłemu Panu, że niestety spieszymy się do domu, bo mamy dzisiaj gości i świętujemy coś tam coś tam.
Jak wróciłam od razu zobaczyłam zaproszenie na facebooku i wiadomości z różnymi podtekstami. Eh… Wszyscy Turcy są tacy sami. Ale o tym jeszcze napiszę w osobnej notce J.

Widzimy coraz więcej kobiet na ulicach noszących dżilbab, czarny materiał zakrywający całe ciało. Dziwny jest widok kobiety w takiej czarnej szacie, która wygląda jak dementor (tak, jestem fanką Harrego PotteraJ) wchodzącej do sklepu z ubraniami…

Islamskie kobiety

Wczoraj znów padał śnieg. Mamy 0 stopni. Od rana wieje straszny wiatr, do tego te islamskie modlitwy 5 razy dziennie... Pełno wrażeń, nawet nie wychodząc z pokoju. Idziemy wsuwać nasze śniadanie/obiad na podłodze. To już stało się tradycją :) 

Kolejne przydatne słówko "ne kadar?" - "ile to kosztuje?"

wtorek, 14 lutego 2012

Dzień 8 Wieża Panny i Cevahir Istanbul

Zwlekliśmy się z łóżka o 13:30 i to tylko dlatego, że Mehmet przyszedł i nas obudził wszystkich. Mieliśmy dzisiaj zobaczyć Kız Kulesi, dosł. Wieża Panny. To  ta z mojego „roboczego” na razie  nagłówka. Znajduje się na małej wysepce w cieśninie Bosfor, z którą związanych jest sporo legend. Najsłynniejsza to o córce sułtana, której wyrocznia przepowiedziała śmierć od ukąszenia węża. Przerażony tym faktem sułtan, postanowił wybudować wieżę na małej wysepce i tam osadzić swoją córkę. Niestety któregoś dnia na wysepkę dotarł kupiec, który sprzedawał owoce. Córka sułtana kupiła ich cały kosz, w którym ukrył się wąż, ukąsił ją i w ten sposób wyrocznia się spełniła.
Żródła legend: Mehmet i Wikipedia

Po drodze Mehmet pokazał nam Cevahir Istanbul. 
Cevahir Istanbul w środku

Byłam w niebie, ale tylko przez chwilę, bo się spieszyliśmy. Dopiero jak wróciliśmy do domu poczytałam sobie w internecie o tej galerii. To największe w Europie i jedno z największych na świecie centrum handlowo – rozrywkowe.
·         W 2005r. w dniu otwarcia Cevahir odwiedziło 450tys. osób. (porównując tę liczbę -  Gdańsk ma 456tys. mieszkańców)
·         Codziennie do centrum handlowego przyjeżdża średnio 190tys. osób.
·         Powierzchnia Cevahiru: 420tys m2 (w przybliżeniu ponad 60 boisk piłkarskich!)
·         Ma 6 pięter + 4-piętrowy podziemny parking, 400 sklepów z markami z całego świata, 34 restauracje typu fast-food, 14 ekskluzywne restauracje, 13 kin, IMAX-3D, teatr, kręgielnia, roller coaster, lodowisko, salony gier i inne atrakcje dla dzieci i młodzieży - np. największe kryte wesołe miasteczko.
·         Swoją nowoczesnością i atrakcjami bije o głowę inne centra handlowe w USA i w Europie.
·         W tym centrum handlowym jest największy szklany dach na świecie - 26910m2  (to tak jak 4 połączone ze sobą boiska piłkarskie) i drugi co do wielkości zegar na świecie - 40m średnicy.
·         Do centrum handlowego poprowadzono specjalnie 3km odnogę linii metra, której budowa trwała tylko 6 miesięcy.(podobny odcinek II linii metra w Warszawie buduje się od 2010 do II połowy 2013...)

I co najlepsze! ^^

·         Ceny - porównywane z cenami w polskich centrach handlowych

(info zaczerpnięte z innego bloga)

Zjadłyśmy w końcu prawdziwy turecki kebab i popłynęliśmy promem na azjatycką stronę Istambułu, co by zobaczyć słynną Wieżę Panny. Nie zrobiło ona na nas jakiegoś większego wrażenia. Może gdyby świeciło słońce i było cieplej, klimat byłby inny.
Biedna Kasia w ciągu tygodnia miała dwa swoje pierwsze razy w innych niż dotychczas środkach transportu – samolocie i na promie. Samolot jakoś przeżyła, ale powiedziała, że do promu już nigdy nie wsiądzie.
Mehmet ma dzisiaj urodziny, ale jesteśmy zbyt zmęczeni wszyscy, żeby jeszcze jechać do niego. Dlatego przenosimy imprezę na jutro.

Mam nadzieję, że Walentajki były wesołe. Fajnie, jeśli każdy może ten durny dzień spędzać tak jak, gdzie i z kim chce. U mnie to wygląda mniej więcej tak...

... bardzo romantycznie :)

P. S Kasia zakochana! <3

poniedziałek, 13 lutego 2012

Dzień 7. Carrefour odnaleziony! :)

7 pokręconych dni za nami. Wczorajszą niedzielę spędziłyśmy bardzo leniwie. Zachwyciło nas jedynie śniadanie, które zjedliśmy wszyscy na obrusie rozłożonym na podłodze. Siedzieliśmy po turecku (jakże by inaczejJ) i wcinaliśmy coś jakby jajecznicę, ziemniaki pokrojone jak frytki, ale wcale nie smakowały jak frytki. To tego oliwki, sery i oczywiście obowiązkowy czaj - herbata. Najlepsze jest to, że nie było żadnych naszych lokatorów, tylko jacyś  ich znajomi, którzy tu praktycznie mieszkają z nami. Czyli mieszkańców naszego mieszkanka na Sefaköy jest 8, choć ta liczba ciągle się zmienia…
Od lewej: nie znam, nie znam, ale ta dziewczyna chyba coś bajeruje z Irfanem obok, Kasia, ja

Wczoraj o 1:00  zjedliśmy kolacje, znów wszyscy na podłodze. Oglądnęliśmy z chłopakami „Contagion”  (pierwszy film, który mi przyszedł wczoraj na myśl, który już kiedyś oglądałam, co by wiedzieć jaka jest fabuła - trudno jeszcze mi się ogląda filmy po angielsku bez napisów). Wyświetlany przez projektor na ścianie. Istne kino domowe, ja nie wiem skąd oni wytrzasnęli ten projektor?! Dopiero o 4:00  poszliśmy spać. 

Zauważyłam  jedną zależność tutaj. Jesteśmy albo mega obżarte, albo mega głodne. Nie ma nic pomiędzy. Ja nie wiem jak to się dzieje ;-) postanowiłyśmy z tym skończyć! Wyruszyłyśmy na porządne zakupy.
Cieszyłyśmy się jak dzieci z naszych różowych kocyków, cieszyłyśmy się niesamowicie jak zobaczyłyśmy pierwszy większy sklep, który miał trochę  więcej produktów niż same słodycze, cieszyłam się bardzo mocno jak zdałam prawko, ale mojego szczęścia kiedy zobaczyłyśmy to:
Tablica informująca co znajdziemy....

.... tutaj :)


… nie da się opisać J.
Chyba tysiąc razy pytałyśmy Mehmeta czy jest w pobliżu jakiś supermarket jak TESCO, Carrefour czy coś podobnego. Powiedział, że tak, ale daleko stąd, nad czym bardzo ubolewałyśmy. Musiałyśmy zadowolić się małymi sklepikami w pobliżu. A Tu nagle taka galeria przed naszymi oczami, zaledwie kilometr od naszego mieszkania! Weszłyśmy do niej szczęśliwe jak nigdy wcześniej, a tu nagle bramki jak na lotnisku! W której Polskiej galerii musisz najpierw prześwietlić torebkę, żeby wejść do galerii?! No ale przeszłyśmy kontrolę pozytywnie, co Kaśka skwitowała „Ty! Oni tutaj chyba mają jakieś zamachy?!” Tak, od razu poczułam się bezpieczniej…
Bramki przed weściem do Armoni Park


Okazuje się, że jedzenie tutaj jest dosyć drogie. Nie wspominając o alkoholu. Nie było też, albo jeszcze nie widziałam tutaj jogurtów pitnych, które pije nałogowo w Polsce L
1 TL to 1,80 zł, więc łatwo policzyć , że za litrowego Ballantines'a zapłacisz tutaj ok. 170zł.


Oczywiście nie obeszło się bez nachalnych spojrzeń ludzi naokoło. Dwie blade twarze, jedna w blond kucyku, druga z króciutkimi włosami, których tutaj w ogóle nie spotkałyśmy (prawie wszystkie Turczynki mają długie, czarne włosy). No gapili się przeokrutnie, nawet nie specjalnie się z tym kryjąc.
Kolejna dziwna sytuacja, kiedy wracałyśmy już do domu. Zaczepił nas jakiś stary Turek, mówił coś po turecku, my do niego, że „anlamadym!” – „nie rozumiem”, a ona dalej nawija po swojemu. Szedł za nami pod same drzwi. Potem jeszcze jakaś kobieta wyszła ze swojego mieszkania popatrzeć na atrakcje w postaci Gośki i Kaśki, które obładowane po uszy w zakupach czołgają się na 4 piętro (nie, niestety tu nie ma windyJ).