poniedziałek, 13 lutego 2012

Dzień 7. Carrefour odnaleziony! :)

7 pokręconych dni za nami. Wczorajszą niedzielę spędziłyśmy bardzo leniwie. Zachwyciło nas jedynie śniadanie, które zjedliśmy wszyscy na obrusie rozłożonym na podłodze. Siedzieliśmy po turecku (jakże by inaczejJ) i wcinaliśmy coś jakby jajecznicę, ziemniaki pokrojone jak frytki, ale wcale nie smakowały jak frytki. To tego oliwki, sery i oczywiście obowiązkowy czaj - herbata. Najlepsze jest to, że nie było żadnych naszych lokatorów, tylko jacyś  ich znajomi, którzy tu praktycznie mieszkają z nami. Czyli mieszkańców naszego mieszkanka na Sefaköy jest 8, choć ta liczba ciągle się zmienia…
Od lewej: nie znam, nie znam, ale ta dziewczyna chyba coś bajeruje z Irfanem obok, Kasia, ja

Wczoraj o 1:00  zjedliśmy kolacje, znów wszyscy na podłodze. Oglądnęliśmy z chłopakami „Contagion”  (pierwszy film, który mi przyszedł wczoraj na myśl, który już kiedyś oglądałam, co by wiedzieć jaka jest fabuła - trudno jeszcze mi się ogląda filmy po angielsku bez napisów). Wyświetlany przez projektor na ścianie. Istne kino domowe, ja nie wiem skąd oni wytrzasnęli ten projektor?! Dopiero o 4:00  poszliśmy spać. 

Zauważyłam  jedną zależność tutaj. Jesteśmy albo mega obżarte, albo mega głodne. Nie ma nic pomiędzy. Ja nie wiem jak to się dzieje ;-) postanowiłyśmy z tym skończyć! Wyruszyłyśmy na porządne zakupy.
Cieszyłyśmy się jak dzieci z naszych różowych kocyków, cieszyłyśmy się niesamowicie jak zobaczyłyśmy pierwszy większy sklep, który miał trochę  więcej produktów niż same słodycze, cieszyłam się bardzo mocno jak zdałam prawko, ale mojego szczęścia kiedy zobaczyłyśmy to:
Tablica informująca co znajdziemy....

.... tutaj :)


… nie da się opisać J.
Chyba tysiąc razy pytałyśmy Mehmeta czy jest w pobliżu jakiś supermarket jak TESCO, Carrefour czy coś podobnego. Powiedział, że tak, ale daleko stąd, nad czym bardzo ubolewałyśmy. Musiałyśmy zadowolić się małymi sklepikami w pobliżu. A Tu nagle taka galeria przed naszymi oczami, zaledwie kilometr od naszego mieszkania! Weszłyśmy do niej szczęśliwe jak nigdy wcześniej, a tu nagle bramki jak na lotnisku! W której Polskiej galerii musisz najpierw prześwietlić torebkę, żeby wejść do galerii?! No ale przeszłyśmy kontrolę pozytywnie, co Kaśka skwitowała „Ty! Oni tutaj chyba mają jakieś zamachy?!” Tak, od razu poczułam się bezpieczniej…
Bramki przed weściem do Armoni Park


Okazuje się, że jedzenie tutaj jest dosyć drogie. Nie wspominając o alkoholu. Nie było też, albo jeszcze nie widziałam tutaj jogurtów pitnych, które pije nałogowo w Polsce L
1 TL to 1,80 zł, więc łatwo policzyć , że za litrowego Ballantines'a zapłacisz tutaj ok. 170zł.


Oczywiście nie obeszło się bez nachalnych spojrzeń ludzi naokoło. Dwie blade twarze, jedna w blond kucyku, druga z króciutkimi włosami, których tutaj w ogóle nie spotkałyśmy (prawie wszystkie Turczynki mają długie, czarne włosy). No gapili się przeokrutnie, nawet nie specjalnie się z tym kryjąc.
Kolejna dziwna sytuacja, kiedy wracałyśmy już do domu. Zaczepił nas jakiś stary Turek, mówił coś po turecku, my do niego, że „anlamadym!” – „nie rozumiem”, a ona dalej nawija po swojemu. Szedł za nami pod same drzwi. Potem jeszcze jakaś kobieta wyszła ze swojego mieszkania popatrzeć na atrakcje w postaci Gośki i Kaśki, które obładowane po uszy w zakupach czołgają się na 4 piętro (nie, niestety tu nie ma windyJ).

2 komentarze:

  1. wszystko ok, ALE CZEMU KURWA TURCJA?!
    jest tyle ciekawych, pieknych krajow.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogłam też pojechać do Niemiec. Myślisz, że miałabym o czym pisać i czym się zachwycać będąc tam? Myślę, że wtedy nawet nie powstałby ten blog... Tu chyba nie chodzi o prestiż uczelni, czy kraju, tylko o odmienną kulturę, ludzi i wszystko co się z tym wiąże.

      Usuń