czwartek, 9 lutego 2012

Dzień 1

Bez żadnych problemów dojechaliśmy do Berlina. Czekaliśmy na lotnisku jakąś godzinę przez otwarciem bramek już wtedy przyglądając się Turkom z przerażeniem, że niedługo Ci ludzie to będzie nasze najbliższe otoczenie. Trochę jeszcze nie zdawałyśmy sobie sprawy z tego wszystkiego. Spotkałyśmy dwie dziewczyny z Poznania, też Erasmuski. Tylko że one trochę jakby mniej spanikowane niż my J. To był pierwszy lot Kasi, więc biedna miała dodatkowe stresy ;) Potem puścili nam film z moją ukochaną Leigton Meester „Monte Carlo”, więc czas w samolocie szybko zleciał. O dziwo kanapki też rozdawali, mimo że był to dość krótki lot - 2,5h :) co było w tamtym momencie spełnieniem marzeń dla nas, sierot, zagubionych w samolocie gdzieś do Istambułu.
Berlin

Z lotniska odebrał nas Turker, przyjaciel korespondencyjny  Kasi. Byłyśmy pewne, że przyjedzie po nas autem. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że musimy jechać najpierw autobusem, potem łodzią a na końcu tramwajem, żeby dostać się na Europejską stronę miasta, dokładnie do Taksim Square, gdzie miał czekać na nas Mehmet, chłopak przez którego załatwiałam mieszkanie. Kiedy więc usłyszałyśmy  plan naszego powrotu z lotniska stwierdziłyśmy, że wydamy więcej bo jakieś 6 € zamiast 3€ i bezpośrednio TYLKO autobusem  dojedziemy do centrum.
Świetnie nam się gadało podczas podróży. To oczywiście zasługa między Pauliny, która walczyła z moim angielskim przez 3 miesiąceJ. Dzięki temu już wkręcona w angielski poleciałam do Turcji. Turker zwiedził pół świata, zna dużo słówek po polsku, uczył nas tureckich słówek. Był bardzo  ogarnięty! Odpowiadał nam na wszystkie pytania i oferował oczywiście dalszą pomoc.
Na Takism Square spotkaliśmy się z Mehmetem. Tutaj zaczęły się schodki i zaczęłam się zastanawiać co ja tu właściwie robie?! Mehmet stwierdził, że jedziemy teraz do jego mieszkania. Ja na to, że jak to do jego? Chcemy jechać do naszego, tego ze zdjęć. On na to, że w naszym mieszkaniu są obecnie inni ludzie. Nie wiemy do tej pory jacy ludzie i dlaczego tam nadal byli. Trudno było dogadać się z Mehmetem, bo mówi bardzo cicho i niezbyt dobrze po angielsku. W każdym razie zaczęło się robić nieciekawie. Nie miałyśmy wyjścia. Musiałyśmy pojechać do niego, obcego chłopaka, który mówi nam, że w mieszkaniu jest sam i możemy się przespać jedną noc u niego.  Byłyśmy totalnie zależne. Wzięłyśmy nasze rzeczy i jechaliśmy kolejną godzinę. Biedny Mehmet musiał targać nasze dwie wielkie 20 – kilogramowe walizki. W końcu dojechaliśmy w część miasta, która wyglądała trochę jak koniec świata. Kiedy wyszliśmy z metrobusa, Mehmet wziął taksówkę. Teraz kiedy ochłonęłam wiem, że chciał nam jak najbardziej ułatwić drogę do domu, ale w tamtym momencie myślałyśmy z Kasią, że po prostu ugadał się z jakimś mafiozą, który wywiezie nas teraz do jakiegoś haremu, a potem poćwiartuje na kawałki. Moment przegięcia był wtedy, kiedy dotarliśmy pod jego dom, wysadził nas, a on sam wsiadł w taksówkę i pojechał dalej, prosząc, żebyśmy chwile na niego zaczekały. Zostałyśmy same o 23h w jakiejś ciemnej uliczce. Nagle uświadomiłyśmy sobie, że równie dobrze jeśli zostaniemy u niego na noc, to może nas co najmniej okraść, więc może zapytamy kogoś o hostel. Nagle przechodzą koło nas jakieś dwie starsze kobiety. Nie rozumiały ani słowa po angielsku. Na szczęście zrozumiały, że chodzi o nocleg, więc zaproponowały nocleg u siebie! Zauważyła, że raczej nie byłyśmy do tego skłonne, więc chwyciła się za serce mówiąc coś o Allahu. Zapewne chciała nam przekazać, że nic nam nie grozi przy niej. Na szczęście wrócił Mehmet. Zabrał nas do swojego mieszkania, poczęstował chipsami, ciastkami i turecką herbatą. Porozmawialiśmy jeszcze,  poznaliśmy się lepiej i o 1.00, już spokojniejsze o nasze życie, o ironio, spałyśmy jak zabite. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz