wtorek, 27 marca 2012

Mów mi Masia

Stwierdziłyśmy, że po prostu nie damy za wygraną i idziemy na bazar choćby się paliło i waliło i kupimy w końcu te przeklęte buty i inne "bardzo potrzebne" rzeczy. Wyobraźcie sobie 4 baby pośród innych tureckich bab, które walczą o miejsce przy stole na który właśnie rzucono ciuchy z ZARY, Mango i New Yorkera za jakieś (przeliczając na polskie) 8 zł/sztuka! Znalazłam między innymi swoją bluzkę pomiędzy tymi szmatami, za którą ja zapłaciłam jakieś nienormalne 60zł a tam była za 8zł o.O
Bazar opuściłyśmy z wieloma torbami i mimo, że wszystko takie "taniutkie i w ogóle" zostałyśmy bez kasy... jak zwykle ;-)

Hotel Romantic
prawda, że romantyczny? ;-)
Mała Hagia Sofia
tu też

W sobotę miałyśmy pierwszą wycieczkę w ramach naszego przedmiotu - historia Istambułu. Niestety nasz profesor, którego opowieściami o sztuce bizantyjskiej był zachwycony chyba tylko on sam, mówił tylko do siebie, więc jedyne co zapamiętałyśmy z naszej 6 godzinnej wycieczki to to, że Matka Boska przedstawiona na mozaice w Hagii Sofii ma 4 metry, a Dzieciątko Jezus 2 metry.  Dziękuję. 


Jedynym klimatycznym miejscem okazał się Kościół św. Sergiusza i Bakchusa, zwany małą Hagią Sofią. Wszystko w błękitach i bieli. Szkoda tylko, że dostałyśmy ataku śmiechu, którego za nic nie mogłyśmy powstrzymać (jak to zwykle w miejscach i czasie najmniej do tego odpowiednich ;-)  i nie mogłyśmy nacieszyć się atmosferą tego miejsca.

Focia w metrze! Enis, ja, Marketa i Paul ze złamaną nogą
(znajomi Petry z Czech), Edit,
Aytug, Egemen, a u góry Hakan z Kaśką
Wróciłam do domu z Gulhan, która zrobiła kawę po turecku, pycha! A wieczorem wpadła do nas reszta towarzystwa. Poszliśmy na miasto, ale trudno było się wbić naszą 15 osobową wycieczką do jakiegokolwiek klubu bo było mnóstwo ludzi. I jak zwykle kiedy większość znajomych wróciło do domu, zaczęła się impreza.  Nikt nie pamięta co to był za klub, ale co się wybawiliśmy to nasze! Enis przez cały wieczór był strasznie zwieszony, ale jak zaczęła lecieć turecka muzyka, jak strzała wyleciał na parkiet. My z Gulhan pokładałyśmy się ze śmiechu co chłopaki wyprawiali na parkiecie! Tutaj oni bawią się niesamowicie! Tańczą w typowy dla Turków sposób, śpiewają cały czas! Na prawdę potrafią się bawić. Serce mi rosło przy każdej kolejnej piosence!

Wkręciła mi się! chyba właśnie dlatego, że mam przed oczami Gulhan, Enisa i Egemena, którzy to śpiewają! ;-)

Chłopaki tak się dobrze bawili, że musieli spać w naszym mieszkaniu, bo ich okazało się nagle za daleko ;-)

Rano budzi mnie ranny ptaszek - Egemen, który poprzedniego wieczoru ledwo dotarł na ostatnie piętro w naszym wieżowcu, a tu jakby nigdy nic, świeżutki, wyspany budzi mnie i mówi, że za pół godziny śniadanie na tarasie. Oczywiście moja pierwsza reakcja (albo jej brak) - śpię dalej! 
W końcu ściągnęli ze mnie kołdrę z samego rana o 12:00! i przytargali na taras. No meeega! 

Gretta, jedyna blond czupryna w towarzystwie - ja, Egemen, Tarik, Murat, Deniz, Sami
Ciężkie życie Erazmusa :-)

Słoneczko grzało, do tego mnóstwo jedzenia! Potem chłopaki rozłożyli dywany, przynieśli poduszki i tak zalegliśmy na słońcu do 17h. Wieczorem okazało się, że słońce oprócz tego, że jest takie "milusie i cieplutkie" także nieźle opala! Dobry polew ze mnie mieli wieczorem, kiedy okazało się, że moja twarz jest spieczona na raka!

Obiecałam sobie, że w tą niedziele nie wychodzę z domu i ogarniam się ze wszystkim co zaniedbałam. No i faktycznie z domu nie wyszłam - nie musiałam, bo wszyscy siedzieli u nas. A jedyne co ogarnęłam... Nie, w sumie to nic nie ogarnęłam. Brawo za kolejny pracowity dzień. 


Co mnie ostatnio zdziwiło - w Polsce jak zamawiasz jedzenie przez telefon (pizze, czy na przykład zakupy przez internet) musisz dopłacić za dowóz. Oczywiste, prawda? W Turcji nie dość, że nie płacisz za dowóz to do tego w ogóle płacisz mniej niż normalnie. Wytłumaczyli mi to tak: "Zazwyczaj idziesz sobie na Taksim zjeść Hamburgera na przykład, który kosztuje 5 TL i to jest dobra cena dla właściciela restauracji/baru. Jeśli jesteś bardzo głodny, płacisz nie myśląc o cenie. ALE! Jeśli zamawiasz jedzenie przez telefon/online, widocznie nie jesteś głodny tak bardzo, bo wiesz, że dostaniesz jedzenie dopiero za 30 minut i bardziej zastanawiasz się nad ceną i wybierasz najtańszą i najlepszą opcję. Najważniejszą kwestią jest też to, że posiadacze takich stron internetowych z dostawą jedzenia, obniżają ceny, żeby mieć "branie" u klientów. Mam nadzieje, że wytłumaczyłam to mniej więcej po polsku. To Turcja własnie - wyścigi na sprzedawanie jedzenia.

Ostatnio na naszej uczelni codziennie coś się dzieje. A to pierwszy dzień wiosny, a to jakaś rocznica czegoś, a to prezydent Albanii przyjeżdża do naszej uczelni. Dobrze, zajęcia przy tym są często odwoływane i zawsze rozdają darmowe obiadki i słodycze :-) 

Z ciekawszych temtów ostatnio - rozmawialiśmy o imionach i nie mogli się nadziwić, że skoro mam na imię Małgorzata, mówi się na mnie Gosia, skoro te dwa imiona nie mają ze sobie prawie nic wspólnego. Jak na to, że można się zwracać do mnie też Małgosia, Małgośka, Gośka itd, i że reaguje na wszystkie. Nie mogli tego ogarnąć! 
Kasia jest bardziej zbliżone do Katarzyny, więc chłopcy stwierdzili, że powinno się do mnie mówić "Masia"! Logiczne, nie? Pokładałam się ze śmiechu ;-)


P.S Ticket to Paris - mission completed! ^^

środa, 21 marca 2012

Party Weekend!

Na moją domówkę zaprosiłam w sumie z 10 osób. Ale napisałam, żeby wzięli ze sobą znajomych jak chcą. Okazało się, że było nas jakieś 40 osób. Miejsca oczywiście nie było, ale nikomu to nie przeszkadzało. Ktoś tam romansował w kuchni, inni roztańczyli się w salonie, a my po cichu piliśmy tequilę u mnie w pokoju ;-)
Petra, Gulhan, Enis, ja, Edit, Judit

Potem przenieśliśmy się do klubu. Nie pamiętam kiedy tak dobrze się bawiłam! Oczywiście potem tańczyliśmy i śpiewaliśmy na środku Taksimu, to już norma. Petra nas nagrywała, wiec pierwszy raz widziałam siebie "weeesolutką". Ciekawe doświadczenie, aczkolwiek nie polecam nikomu ;-) (na nagraniu opowiadam na przykład jak to wszystkim bardzo kocham :-) Poniżej upubliczniam wersję light ;-)



Od lewej: Enis, nie wiem, Gretta, za nią Murat, skrzywieni Ozgur z Alishem, za nimi Tarik i Lorenzo z Włoch, którego akcent po prostu uwielbiam, ja Gulhan i Ajtug


łódź z zewnątrz
Byłam za to rozczarowana "wielkim Boat Party" z okazji dnia św. Partyka. W sumie zapowiadało się nieźle. O 22h czekali wszyscy w porcie, ubrani na zielono (na szczęście zabrałam ze sobą moją "małą zieloną";-). Nagle podpływa łódź cała w fioletowych światłach. Mega! W środku nawet nie było stolików, czy foteli, tylko parkiet - typowo imprezowa łódź! Tylko muzyka zawiodła, ludzie też. Gretta podrywała Niemca, Alish i Vincent szukali "Szczęścia" na parkiecie, a ja siedziałam z Polakami, którzy opowiadali jak to w czwartek zorganizowali "polish vodka party". Ich znajomi przywieźli z Polski 18 litrów wódki, bo chłopaki nasze polskie ubolewają, że alkohol tu taki drogi ;-) już zgadaliśmy się na "polish vodka party - part 2". 
Na szczęście potem jakoś znalazłam się z Paul'a to chociaż udało mi się potańczyć.
Impreza skończyła się koło 2h, a potem wszyscy przenieśli się do klubów. 

na statku
W poniedziałek miałyśmy wolne, więc pojechaliśmy na Florya Beach. Świetne miejsce, i do tego jakieś 15 minut na piechotę od naszej szkoły, więc po szkole będziemy tam chodzić na pewno. 
Plaże, restauracje, boiska do gry, wesołe miasteczko. Jak już położyliśmy się na skałkach wzdłuż plaży z widokiem na morze to trudno było nas z nich ściągnąć. 
Pierwszy raz w środku nauki poczułam się jak na wakacjach. Zapach i widok morza to coś na co czeka się przez cały rok, a ja to mam na wyciągnięcie ręki. Niesamowite. 

Potem jedliśmy Waffle - jak gofr, tylko w formie kanapki. Przejadłam się baklavą to teraz czas naleźć inny nałóg w postaci Waffle ;-)
Niżej zdjęcia z wyprawy.











Zniszczyłam już drugą parę butów w ciągu dwóch tygodni, a dziewczyny potrzebowały kupić sobie coś, więc wczorajsza misja: znaleźć tani bazar (jakich tu podobno pełno) i kupić coś na szybko. Oczywiście nasz wszechwiedzący, wszechogarniający Ozgur wpadł na genialny pomysł, żeby nas zawieźć SWOIM AUTEM na zakupy. Po prostu pękał z dumy. 
Przypomniał mi się hit... ;-)
http://www.youtube.com/watch?v=GKbTC8Z_EGc&ob=av3e
Zamiast na bazar woził nas po jakichś galeriach, do tego chodził za nami cały czas. Nie tak to sobie wyobrażałyśmy. Pytam się w końcu: "Jesteś facetem! Powinieneś nie lubić zakupów, do tego z 4 dziewczynami!", na co on "Przywykłem do tego". Taaak, Ozgur nasz boski żigolo otaczany przez same dziewczyny (które nie zawsze chcą być otaczane przez niego... :-)
Oczywiście zamiast butów kupiłam leginsy, a dzień uwieńczyliśmy tak jak poprzedniego dnia wielkim Waffle z jagodami, trudkawkami, nutellą, kasztanami, wiśniami, ananasem, wszystkim!

Niestety już zauważyłam, że jest mnie "więcej". Może nie tyle co więcej, co widzę, że efekty chodzenia prze 2 miesiące na siłownię już zanikają. Raz jem dwa wielkie posiłki dziennie, raz jem przez cały dzień po trochu, a raz mam dietę ze słodyczy (które tutaj mają nieziemskie!) i kebabów. Na szczęście nadal trzymam sztamę z moją przemianą materii, więc nie jest tak źle.

Moja ulubione słowo w tym tygodniu to "efendim" - coś jak "pan", Turcy używają go gdy odbierają telefon lub niedosłyszą i proszą o powtórzenie. 


Bisous!




piątek, 16 marca 2012

Jestem strasznie rozczarowana szkołą. Od kiedy to studentom zależy bardziej na uczęszczaniu na zajęcia niż profesorom?! Nasze plany zajęć nie istnieją! Dowiadujemy się (lub nie) o naszych zajęciach na dzień przed. Jeśli są odwołane, oni nam o tym nie mówią, więc zazwyczaj siedzimy w klasie przez 15 minut jak idiotki dziwiąc się, że nikogo nie ma. Gdyby to zdarzyło się raz i tylko mnie i Kaśce nie robiłabym problemu, ale tak się dzieje z wszystkimi Erasmusami. Oliwy do ognia dolała Mariana, która zanim usiadła przy swoim biurku i zajęła się nasza sprawą musiała wycałować wszystkie koleżanki w pracy (tymczasem gdzieś odbywały się nasze zajęcia na które byłyśmy już mocno spóźnione, bo nikt nie powiedział nam, że zmieniono salę i chciałyśmy jak najszybciej się dowiedzieć w której budynku się odbywają). W końcu nie wytrzymałyśmy z Kaśką i zrobiłyśmy borutę w biurze, że nie szanują naszego czasu, że nic nie jest zorganizowane, że mamy tego dość! Potem nas przepraszały. Eeh... Stwierdziłyśmy, że skoro oni się nie przejmują to my tym bardziej nie będziemy. 

Na hiszpańskim przyjęłam taktykę "sit, good look and smile", póki co sprawdza się :-)

Mamy taki dziwny przedmiot jak "Personal Communication". Oczywiście prowadząca musiała nas wypytać o wszystko, skoro jesteśmy z Polski. Zapytała o Kieślowskiego - jej ulubionego reżysera. Była w ciężkim szoku, kiedy powiedziałam, że znam go, że nie oglądałam żadnego jego filmu. NO SORRY! Od razu zadała nam zadanie domowe, żeby obejrzeć któryś jego filmów i opisać coś tam. 
Chciała się dowiedzieć wszystkiego o Polsce, mojej rodzinie i wszystko, ale robiła to w bardzo wścibski sposób. Tak mnie zaskoczyła tymi swoimi pytaniami na forum, że mnie zatkało. Wydukałam tylko coś o mistrzostwach Europy w piłce nożnej, naszym papieżu i jak na śmierć zapomniałam, że przecież najsłynniejszą rzeczą w Polsce jest oczywiście nasza wódka! ;-) Nie wypadłam dobrze. 
Zazwyczaj pytają nas jak nam się podoba Turcja itd, nikt nigdy nie pyta jaka jest Polska... Co byście odpowiedzieli na takie pytanie?
Na zajęciach mieliśmy wychodzić na środek i opowiedzieć o sobie. Strasznie żenujące. Zajęcia dotyczyły mowy ciała, że można wyczytać charakter człowieka z jego języka ciała. Na koniec ta kobieta na forum zaczęła mówić: "jesteś słodka, pewna siebie, nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale Twoja mowa ciała mówi o Tobie, że jesteś pewna siebie, urocza, słodka -  jak dziecko". Dopiero po chwili skumałam, że kobieta mówi o mnie! Ja taki ZONK! Wszyscy zaczęli się śmiać ze mnie, że "szybko" skumałam, ale na prawdę nie sądziłam, że to było skierowane do mnie. Nie odebrałam tego pozytywnie - tak jakby zarzucała mi, że zachowuje się dziecinnie...

Wczoraj byliśmy na domówce u Paula, Francuza z naszej szkoły. Prawdziwe Eramus Party. Jeszcze nigdy nie widziałam tylu ludzi na jakichś 60 m2. Przewinęło się tam jakieś 60 osób. Najczęściej słyszane wczoraj pytania: "What's your name? Where are you from?" 
Bawili się wczoraj Polacy, Grecy, Czesi, Francuzi, Niemcy, Turcy, Portugalczycy i pewnie wiele innych narodowości, których nie zdążyłam poznać ;-)
To był "mój wieczór" ;-) No ale cóż - każdy musi mieć w końcu "swój" wieczór... ;-)

Dzisiaj Filiczkowska organizuje domówkę u siebie, a mój lokator Erasmusową imprezę w jakimś klubie, więc pewnie potem się tam przeniesiemy.

Jutro impreza na łodzi "St. Patrick's Day". Nie możemy się doczekać z Gretta, więc od rana urządzamy sobie rewie mody w naszym pokoju, co by jutro dobrze wypaść (jakież to Dziewczyńskie! :-P )

Wieczorem na facebook'a wrzucę zdjęcia z wczorajszej imprezy.


      • "I miss your laugh too, the way you say "nyo" or "hunhun" when you don't want to do something, I miss dancing with you, watching your eyes until you're embarassed, seeing you walk in heels and swaying your hips and a lot more
      • feeling your shiver when I touch your back, your hair on my face when you're out of the shower,
        the way you bite your lip, when you breath heavily when i hug you etc...etc..."

wtorek, 13 marca 2012

Filmiki ;-)

Enis, especially for you my first blog post in english!


I don't believe that I do it ! :-)
I will upload soon several short movies, which I recorded just for fun ! I hate my babish voice and laugh in camera, I do it just because my Erasmus friends asked me to show this movies. Does my voice in reality sound the same? My goodness...


(Paulina, sorry for my english :-)


Nie wierzę, że to robie ! :- )


Powrzucam wkrótce pare filmików, które nagrywałam tak o! Nienawidzę mojego dzieciowatego głosu i śmiechu w kamerze, robię to tylko dlatego, że moi Erazmusi prosili mnie o pokazanie moich filmików. W rzeczywistości też tak brzmię?! Wielkie nieba...


Pierwszy filmik z Taksimu. Szliśmy chyba na jakąś imprezę.
The first movie from Taksim, when we went to some party.





Nasza "ambitna" rozmowa:
Our silly conversation in polish.


- Dziewczyny! Uśmiech! Nie robię zdjęcia, ja tylko nagrywam, możecie powiedzieć coś?
- COŚ! - Petra
- i nasi przystojni faceci  ;-)


Enis w tle literuje swoje imie:  E-N-I-S


nie ogarniam z czego oni się śmieją, ale potem Gulhan pyta mnie "Jak on się nazywa" (w sensie Enis), a ja "Jak Penis, tylko bez P"


"HAHAHAHAHA.... SORRY"


Na co Enis: "Wiecie, znalazłem to, bo dużo ludzi miało trudności z używaniem, wymawianiem mojego imienia"
To ja na to, że mogło być tez Denis bez D, a on znalazł "penis". On zrozumiał, że chodziło mi o Tennis, i próbuje mi wytłumaczyć że to nie to samo xD


Potem tłumaczymy z Kaśką, że w Polsce całujemy się 3 razy w policzek.


(Niech nikogo nie dziwi, że mężczyźni całują się na pożegnanie, całują się też na powitanie, a na ulicach trzymają się pod rękę jak dziewczyny, to normalne... podobno o.O )


Na koniec Murat mówi, że napisze do nas jak tam impreza u niego, żebyśmy ewentualnie wpadli tam.







poniedziałek, 12 marca 2012

Nowe mieszkanie

Długo zastanawiałam się, czy się wyprowadzić. Cena wynajmu naszego pokoju  to śmieszne 100€ na głowę. Wszyscy, którym mówiłyśmy ile płacimy nie wierzyli nam, że tak mało. Do tego bardzo blisko do naszej szkoły - na upartego można chodzić na piechotę. 
Mówi się, że Turcy to brudasy. To nie prawda. W naszym mieszkaniu było zawsze bardzo czyściutko, dbali o porządki, o siebie też :-) Pod tym względem nie mam im nic do zarzucenia. Ale! Mieszkanie znajduje się jakąś godzine drogi od Taksimu - centrum. W nocy jest czasami problem z tym, żeby się dostać do domu, wracać z imprez w stanie conajmniej "wesołym". Ostatnio całą drogę z Metrobusa do mieszkania przebiegłam, bo bałam się jak cholera wracać w nocy sama. Wkurzało mnie w tym mieszkaniu to, że ciągle było zimno. Jak podkręcałam ogrzewanie, Kadir przychodził i wyłączał je, co by oszczędzić na rachunkach. Nic mnie bardziej nie wkurza niż to, kiedy w mieszkaniu jest zimno!
 Od początku prosiłyśmy Kadira, że chcemy szafę, dwa małe stoliki i jakąś malutką szafkę na nasze kosmetyki. Więc kupili nam taką jakby turystyczną szafę z materiału (która zdążyła się rozwalić już dwa razy, łącznie z jej zawartością), dostałyśmy jeszcze jeden mały nieporęczny stół, a o szafkę na kosmetyki już nawet przestałyśmy się prosić, bo ciągle obiecywali, że kupią... i kupili - po miesiącu. Do tego czasu nasze rzeczy były w walizkach. Szlag mnie trafiał za każdym razem jak musiałam szukać czegoś w mojej walizce, w której było wszystko począwszy od bielizny, po biżuterię, do książek. 
Okazało się, że w mieszkaniu Murata, jednego z naszych Erazmusów jest wolne miejsce w pokoju. Mieszkanie mieści się na Mecidiyeköy za Cevahir Center, do którego mogę chodzić dosłownie w kapciach tak jest blisko (dwa tygodnie uczyłam się wymawiać tą nazwę - M E DŻ I D J E J K O J ! ale jak próbuję ją wymówić to  nadal się ze mnie śmieją, więc pewnie jeszcze inaczej to brzmi :-) 
Najlepiej jest mieszkać własnie tutaj, bo jest w centrum, więc wszędzie jest blisko. Niestety ceny tutaj to jakaś abstrakcja. Ja wynegocjowałam 375 TL za miejsce w pokoju łącznie z rachunkami. Średnio za pokój płaci się tutaj od 650 TL wzwyż.  
<3
Mieszkanie jest bardzo w porządku, dwupoziomowe, mamy mnóstwo miejsca na wszystko: 2 łazienki, wielki taras (już wyobrażam sobie siebie na tym tarasie, w Tureckim słońcu, z książką w ręku:-) Gretta - moja lokatorka urządziła nam na prawdę dziewczyński, przytulny pokoik.
Więc znowu włóczęga Filiczkowska spakowała swoje manatki i z walizką większą od niej wyruszyła na Mecidiyeköy (do tej pory mam zakwasy od noszenia tych bagaży, bo po co poprosić kogoś o pomoc w przeprowadzce...?)
Jak wspomniałam, dzielę pokój z Grettą, dziewczyną z Rumunii, Erazmuską, 2 lata starsza, sympatyczna "dziewczyńska" dziewczyna, straszna gaduła, bardzo dobrze mówi po angielsku  (aż mi czasem głupio się odzywać przy niej!). Czasami wydaje mi się, że potrafi czytać w moich myślach, dlatego nie czuję się jeszcze swobodnie w jej towarzystwie. Ale będzie coraz lepiej mam nadzieję. 
Okazało się, że mamy ze sobą dużo wspólnego, np. znajomych. Kiedyś pisał do mnie jakiś Turek, czy nie chciałabym się z nim umówić, czy pozwiedzać Istambuł coś tam coś tam (cóż za nowość i niespotykany sposób na podryw - przewodnika po Istambule dla zagubionej blondynki z Polski...;-). Grzecznie odmówiłam i już więcej nie pisałam z nim. Kiedy Gretta opowiadała mi, że własnie wróciła z randki z pewnym chłopakiem a potem zobaczyłam go na fejsbuku, powiedziałam, że ten koleś do mnie też bajerę cisnął! Najlepsze jest to, że tymi samymi tekstami co do Gretty, dosłownie jak "kopiuj wklej". Miałyśmy niezły polew z gościa, jaki to z niego żigolo! Gretta już więcej się z nim nie umówiła;-). 
Okazało się też, że moja lokatorka miała śpiewać w tym samym zespole co ja z Can'em, ale zrezygnowała. Była nawet na naszym koncercie. Najlepsze  jest to, że nie rozpoznała we mnie dziewczyny ze sceny. Powiedziała, że na codzień, bez makijażu wygladam na 16 lat (cóż za nowość!), a że scenie wyglądałam na dużo starszą. 
Alish i Gretta
Oprócz Gretty mieszka tutaj dwóch innych Erasmusów - Murat, o którym wspomniałam - Turek, ale mieszka w Niemczech i Alish z Iranu. Z Alishem znałam się już wcześniej - podrywał mnie na pierwszej imprezie, był mega nachalny i ciągnął mnie na parkiet, w końcu powiedziałam mu "fu....k off!" i się odczepił. Miałam niezły zaskok kiedy zobaczyłam go w moim nowym mieszkaniu! Na szczęście okazał się całkiem spoko. Śmieszny koleś, trochę jakby z gejowską osobowością, ale nie jest gejem ;-)  
Z Muratem
Tarik, właściciel mieszkania też był na Erasmusie, w Portugalii, teraz pracuje. Oprócz Tarika jest jeszcze dwóch innych, pracujących Turków, ale nie widuję ich, nawet nie pamiętam ich imion, ale podobno dobrze gotują, wiec muszę się z nimi zaprzyjaźnić :-) Łącznie jest nas tutaj 7 osób. Wszyscy nawijają po angielsku. 

Mega!



Droga do szkoły zajmuje mi 50 minut, ale WHO CARES?! jeśli mieszkam w samym sercu tego tętniącego życiem nieogaru zwanego ISTAMBUŁ... :-)

P.S Już chcieli mnie porwać na jakąś imprezę pierwszego dnia. Ale cały tydzień spędziłam praktycznie poza domem, więc pierwszy raz musiałam odmówić. Potem mi opowiadali, że to była bardzo luksusowa impreza, że zaprosił ich menager klubu (wejście kosztuje 50 TL!), pod koniec kelner przyniósł im rachunek na 2 200 TL! Ale nie musieli płacić, bo byli gośćmi! Potem żałowałam, że nie poszłam... Tak sobie tutaj imprezują Robaczki!


Tymczasem w mojej głowie... 


niedziela, 11 marca 2012

The End of Love Story...

Zaniedbałam bloga, bo Matthieu ostatnio w mojej głowie tylko ;-) "Na szczęście" z głową w chmurach byłam do dzisiaj, bo mój Francuz wrócił do Paryża. Nie wiem, czy po tym tygodniu znowu będę w stanie twardo stąpać po ziemi, bo ten chłopak obudził we mnie nowe pokłady wrażliwości. Nie wiem co się ze mną dzieje. Kompletne oderwanie od rzeczywistości. 

Carsamba Bazar - Carsamba znaczy "środa", więc można się
domyślić, że bazar otwarty tylko w środy - świetne miejsce! 


Fajnie czasem jest się ponieść, śpiewać na środku ulicy, tańczyć salsę o 1 w nocy w moim pokoju, gotować ratatuj, oglądać stare filmy, których w życiu bym sobie nie włączyła, targować się na bazarze o cukierniczkę i wcinać kunefe w kiczowatych tureckich knajpach. Najlepszy tydzień na Erazmusie!

Nie wiem co jest co jest gorsze - kontynuować ta znajomość i męczyć się, bo nie możemy się zobaczyć, czy to przerwać, żeby zostawić w pamięci tylko te dobre wspomnienia... 

"Mattieu, po prostu gotuj" :-)
Kolacja a la Ratatuille (ryż, mięcho, oberżyna, cebula, papryka ,
oliwki,  oliwa z oliwek, i mnóstwo innych rzeczy,
których nie pamiętam, ale przecież nie ja tu jestem od gotowania... 
W ogóle tworzą nam się tutaj  miłości :-) Pokręcone, naiwne i słodkie! Każde wyjście na imprezę jest jak kolejny odcinek "Plotkary" - wiesz, że coś ciekawego się wydarzy, tylko nie wiesz co, kto i z kim ;-)

A tu prosze sesja ślubna :-) 


Zaczęła się szkoła, jeśli można to tak nazwać, bo póki co mamy sam lajcik. Byłyśmy na zajęciach z historii Istambułu. Prowadzący strasznie natchniony, wymyślił, że nasze zajęcia będą wyglądały tak, że mamy wykłady w szkole, a raz na dwa tygodnie całodniowe wycieczki do miejsc, o których mówiliśmy na wykładach. Pierwszy raz w historii mojej edukacji, nauka będzie praktyczna. Łoo!

Na angielskim lajcik, byłyśmy z Kaśką najbardziej ogarnięte z nich wszystkich (zajęcia mamy w, góra, 15 osób).  
Zajęcia z Tourism Marketing też w porządku. Najbardziej niepokoi mnie mój hiszpański, bo prowadząca - Turczynka mówi bardzo mało po angielsku. Ja hiszpańskiego nigdy się nie uczyłam i nie jaram się nim jakoś strasznie (teraz tylko francuski mi w głowie :-) więc mam nadzieję, że jakoś prześlizgnę się w tym semestrze z tym przedmiotem.

Słynny meczet w środku... Taki słynny, że nie pamiętam jak się nazywa :/
w pobliżu Sultanahmet
Kolejne "Nargile Party", czyli "Szisza Party"
Takie mieliśmy widoki z naszej knajpki :)
Matthieu... ;-)

Dzisiaj pierwsza noc w moim nowym mieszkaniu! 
iyi geceler!

poniedziałek, 5 marca 2012

Gosia śpiewa

Nie pisałam o tym wcześniej, bo w sumie wydawało mi się, że nie ma o czym. Z dwa tygodnie temu pewnien chłopak umieścił post: "szukamy osoby grającej na skrzypcach do zespołu rockowego". Ja  skomentowałam jego post "nie gram na skrzypcach, ale śpiewam i gram na gitarze". Za chwile napisał do mnie czy nie chciałabym pójść na próbę zespołu. Zgodziłam się. Spotkaliśmy się na Taksimie, myślałam, że pójdziemy na jakąś próbę czy coś, a on do mnie, że możemy iść do niego, bo on mieszka niedaleko. Zaznaczam, że był to mój pierwszy samotny wypad w miasto bez Kaśki. Odrazu powiedziałam, że ja tak nie chcę, bo go nie znam, boję się itd. To ten do mnie, żebym oczywiście się niczego nie bała, że mieszkają u niego Polacy itp. itd. Jestem nienormalna, ale poszłam tam! Chyba tylko dlatego, że wiedziałam, że mieszka z tymi Polakami i dlatego że jak uścisnął mi rękę na powitanie to w ogóle nie przypominało to męskiego, pewnego uścisku. Chyba naczytałam się za dużo "Mowy Ciała" Allana i Barbary Pease, ale stwierdziłam, że gość jest niegroźny. Zaufałam intuicji i faktycznie przeżyłam! W jego mieszkaniu mieszkało 2 Polaków - Kasia i Kamil, bardzo sympatyczna dwójka, która się nie lubi, ale wylądowała razem na Erazmusie, milusio ;-) 
Dżan pokazywał mi wcześniej swoje nagrania w necie, które były beznadziejne, ale miałam nadzieję, że to wina sprzętu. Jednak nie... Chłopak w ogóle nie umie śpiewać i chyba jeszcze nikt mu o tym nie powiedział, na gitarze jedynie potrafi grać. Reszta, czyli perkusja, druga gitara, klawisze i bas w mierę ok, choć czasami nierówno. Nie wiedziałam czy brać w tym udział, śpiewałam już w wielu parszywych zespołach i miejscach, za każdym razem obiecując sobie, żeby więcej tego nie robić tylko trzymać "poziom" :-). Ale chęć śpiewania jest większa... 
Poszłam więc na kolejną próbę. Już z zespołem, nie było tylko basisty, Francuza, który miał dołączyć dopiero na koncercie. Tam spotkałam dziewczynę urodzoną w Austrii, która mieszka w Niemczech, ma chłopaka Francuza a tak w ogóle to jest Polką. Dziewczyna zna Polski, Niemiecki, Angielski i Francuski, wszystko biegle. Byłam w szoku. Śpiewa w Berlińskim chórze, w Turcji też próbowała grać po knajpkach. Mamy się kontaktowac na dniach, może uda nam się razem coś zdziałać tutaj. 
Po tej próbie z zespołem byłam załamana, nie chciałam śpiewać na tym koncercie. Miałam zaśpiewać "Promises" Cranberries i robić chórki w tle Dżanowi. Zaśpiewałam chyba tylko dlatego, że Michał mnie namówił. Pozdro Misiu! Powodzenia 6 marca! :-) 
W dniu koncertu weszliśmy na backstage, a tam siedział sobie śliczny chłopak - Matthieu, Francuz, jak się później okazało - nasz basista! Wszyscy byli w szoku jak go zobaczyli, bo jadąc do Francji miał dredy, a tu nagle ma króciutkie włosy! Mega pokręcony, śpiewał i tańczył, biegał bez przerwy. Chodzące ADHD. Przegadaliśmy cały wieczór. Niestety wraca do Paryża w ta sobotę, bo jego Erasmus właśnie się skończył.
Nie piszę o koncercie, bo nie ma o czym. Widownią byli w sumie tylko znajomi Dżana. Ale cieszę się, że tam poszłam. Przynajmniej poznałam Matthieu (zdjęcia z koncertu dostanę niedługo, pewnie znajdą się na fejsie).
Następnego dnia dzwoni do mnie nasz szalony Francuz (btw. nie cierpię rozmawiać przez telefon po angielsku, zwłaszcza z z ludźmi, którzy dobrze mówią!). Pyta się czy mam plany, bo chciałby pójść gdzieś ze mną. No to poszliśmy! 
Pierwszy raz byłam w meczecie. Zachowywałam się strasznie! Matt ciągle mnie uciszał, albo upominał, że buty, które ściaga się przed wejściem do meczetu nie moga leżeć na dywanie. Byłam strasznym nieogarem!;-) 

Meczet w środku

Przed każdym meczetem
Punkt widokowy w pobliżu meczetu


Następny cel to górka w pobliżu tego meczetu, z której było widać Istambuł. Świetne miejsce! Potem jedliśmy baklavę nad brzegiem Bosforu. Siedzieliśmy na murku, pod nogami mając morze, nad głowami mewy i patrząc na promy na tle zachodzącego słońca... Trochę mnie poniosło :-P Ale jak zazwyczaj nie jestem romantyczna to muszę przyznać, że to akurat było. 

Byłyśmy w szkole ustalić nasz plan zajęć. Oczywiście nie obyło się bez problemów, bo nie wszytskie kursy sa otwarte , ale ciągle trwają konsultację;-) Mam nadzieję, że obędzie się bez zaliczania przedmiotów na WSB. Prawdopodobnie będziemy miały coś jak nauczanie indywidualne, czyli osobne zajęcia z wykładowcami, albo zaliczanie przedmiotów przez internet - oni nam wysyłają materiały, my się uczymy, przychodzimy, zaliczamy, nawet nie będziemy musiały pojawiać się na uniwerku. Mega! Niestety nie uczą tutaj języka niemieckiego, więc na pewno będę musiała zaliczyć semestr po przyjeździe. Zamiast niemieckiego będę miała hiszpański, więc Filiczkowska będzie teraz walczyć z: angielskim normalnym, professional english w szkole, tureckim, hiszpańskim, a jak wrócę do domu to czeka na mnie niemiecki! Będę poliglotką ;-)

Nie ma to jak iść do szkoły po ponad miesięcznych "wakacjach" :-) Lubię to!

sobota, 3 marca 2012

25 lutego

Znowu zbyt dużo się działo, żeby to ogarnąć dzień po dniu. W zeszłą sobote urządziliśmy sobie kolejną wycieczkę po Istambule, ale tym razem zwiedzaliśmy fajne knajpki zamiast "świętych miejsc" Najpierw Ozgur i Enis pokazali nam ponoć najlepsze miejsce na zjedzenie baklavy - Karakoy, dzielnicę Istambułu. W końcu spróbowałam każdego rodzaju, co było niezłym wyzwaniem, bo jest strasznie słodka. Skończyło się na tym, że  2/3 mojej porcji wylądowała w torebce "na później". Także z baklavy się już wyleczyłam :-) 

Z moją Gulhan :* - With my Gulhan :* I <3 Honey


A jeszcze zanim doszliśmy w to miejsce, przechodziliśmy przez najromantyczniejszą uliczkę jaką widziałam, podobno też bardzo słynną tutaj, nie pamiętam tylko jak się nazywa. Bardzo wąska, ciągnęła się wzdłuż schodów wszędzie powystawiane fotele, kanapy, szisze, muzyka grała w każdej knajpie. Trudno jest mi to opisać, ale na prawdę byłam w szoku jak tamtędy przechodziłam.
CZAS NA PIERWSZĄ SZISZA PARTY! Kolejna klimatyczna knajpka - Alibaba. Wchodzisz, odrazu czujesz dym wydobywający się z fajek wodnych, na suficie zawieszonych jest mnóstwo kolorowych lampionów. Na stołach owoce, orzechy, słodycze, no czego sobie życzysz, niestety do takiej niekończącej się uczty dołączany jest rachuneczek za 20 TL na osobę, więc my biedni studenci siedzieliśmy i patrzyliśmy tylko, paląc sobie sziszę. Zawsze na imprezach jest tak, że jest jedna mała sziszka na 15 osób, a tutaj mieliśmy jedną wielką na 2, 3 osoby, więc po pół godzinie byliśmy juz całkiem "on a high" ;-) Siedzieliśmy tam dobre 4 godziny i planowaliśmy co jeszcze będziemy robić, m.in. łaźnie, gokarty, paintball, wycieczka do Kapadocji i inne różne gry i zabawy ;-) 

Alibaba 

I jak tu nie spróbować tego wszystkiego?! Za truskawkami rozmazany Ozgur (sorry Ozgur) i jedna z Rumunek - Roxanna

Mieliśmy iść na jakieś Erasmus Party, ale jak zwykle wylądowaliśmy w Jokerze u Michała i Renaty, którzy tam pracują, Chcieliśmy się złożyć na Manitę po 5 TL, ale że nikt nie miał drobnych 5 tylko same 10, Filiczkowska wymysliła, żeby odrazu zamówić dwie butelki :-) potem Michał doniósł nam jeszcze jedną butelkę zielonego "czegoś tam" i skończyło się tak, że jak nam zgasili muzykę o 4 nad ranem to tańczyliśmy sobie do tego co sami śpiewaliśmy ;-) 
Jest 4:30 a Istambuł tętni życiem. Na ulicach mnóstwo ludzi, którzy dalej szukają jakiegoś klubu to wytańczenia, m. in. my ;-)
Ale w końcu zwinęliśmy się do domu z Kasią o 6 nad ranem. 

Postaram się nadrobić zaległości z tego tygodnia. Jest o czym pisać, ale nie mam wszystkich zdjęć, trudno je ogarnąć, bo każdy robi swoim aparatem, a nie na każdym wychodzą dobre zdjęcia, dlatego musimy się dzielić. A co to za posty bez zdjęć? ;-)