środa, 11 lipca 2012

Tureckie Wesele



 … A ja myślałam, że mój Erasmus razem z wyjazdem Petry się skończył. Głupia ja! Ostatnie dwa tygodnie były totalnie pokręcone!
Już w autobusie z lotniska do Istambułu poznałam dwóch fajnych chłopaków ze Słowenii, Mariana i Simona, który wyglądał jak jakiś anioł ze swoją burzą blond loków na głowie. Oboje zresztą blondyni już na lotnisku w Istambule dziwili się, że ludzie się na nich dziwnie patrzą. Wybierali się na wycieczkę po Turcji. Opowiedziałam im tureckich smakołykach, miejscach do zobaczenia itd. Mieliśmy się spotkać ponownie za dwa tygodnie, kiedy skończy się ich Turkeytrip.

Po powrocie do szkoły totalne szaleństwo. Wystarczy założyć na siebie krótkie spodenki, a dostajesz dwie oferty nauczania języka angielskiego, darmową colę do obiadu, pomoc w robieniu prezentacji na turecki, udzielasz wywiadu dla lokalnej telewizji studenckiej i poznajesz nowego afrykańskiego przyjaciela. 
Kunle, bo tak ma na imię ów afrykański przyjaciel, też studiuje na moim uniwerku. Poznaliśmy się w kantynie, gdzie pracuje jako kucharz, bo tylko on potrafił mi odpowiedzieć czy w tajemniczej potrawie, którą miałam zamiar nałożyć na talerz znajduje się mięso. Zazwyczaj, kiedy ktoś się do mnie przysiada, albo zaczepia, ignoruję go, albo używam eufemizmów, dających do zrozumienia, żeby sobie poszedł. Tym razem ucieszyłam się, kiedy się do mnie przysiadł. 
Powód? Greta dostała kolejne stypendium ze szkoły. Zostaje w Turcji do września, gdzie będzie uczestniczyć w projekcie dotyczących afrykańskich imigrantów w Turcji. Ma za zadanie przeprowadzać z nimi wywiady na temat ich życia tutaj. Często muszą odpowiadać na dość osobiste pytania typu ile zarabiasz, z czego był zbudowany Twój dom w Afryce: 
a) ze słomy 
b) z gliny 
c) z cegły (?!). 
Wyniki przeprowadzonych badań zostaną przedstawione w formie statystyk i wysłane do Tureckiego rządu, który na ich podstawie opracuje program specjalnie dla tej tureckiej grupy społecznej (a tak naprawdę Turcja chce się podlizać Unii Europejskiej która już od 7 lat nie pozwala jej przystąpić do wspólnoty UE – moim zdaniem? – i niech tak zostanie!).
Kunle bez problemu wypełnił ankietę, a potem okazało się, że już codziennie przychodziłam do kantyny, w której pracuje, żeby się przywitać i sobie z nim pogadać.

- To jakie masz plany na sobote, Kunle? – zapytałam pewnego dnia
- Rano się uczę, potem pracuję, a wieczorem idę na wesele córki mojej koleżanki z pracy – odpowiedział beztrosko
- Serio?! Na tureckie wesele?! Ale faaaajnie! Ja zawsze chciałam pójść na tureckie wesele!
- To chodź ze mną!
- Nie no co Ty, to Ty dostałeś zaproszenie, ja nie będę się wpraszać.
         I ucichło, do następnego dnia kiedy do Kunle tym razem zadzwonił specjalnie po to, żeby mnie przekonać do pójścia z nim na to przyjęcie.
- Dobra, to jak mam się ubrać? – zapytałam
- Normalnie – odpowiedział mi po męsku, w ogóle nawet nie wiem po co się pytałam...
- A Ty jak będziesz ubrany? Masz jakiś garnitur?
- Tak
No to ubrałam moją babciną sukienkę. Serio babciną! Sukienka, w którą jestem obrana należała do mojej babci, kiedy ta była młodsza ode mnie! Ulubiona rzecz w mojej szafie. Nie za elegancka nie za prosta, że przytoczę słowa Kunle: „Normalna”.

Babcina sukienka, afrykański "garnitur Kunle i tureckie kobiety w tyle


Kiedy zobaczyłam Kunle, oniemiałam! Przecież zupełnie inne znaczenie ma garnitur dla Europejczyków, a jeszcze inne dla Afrykanów! On założył na siebie typowo-odjazdowo-zielono-pstrokato-afrykański strój, który zakłada się na specjalne okazje, m.in. wesela właśnie! I teraz wyobraźcie sobie nas, idących przez Sefakoy, jednej z bardziej zacofanych dzielnic Istambułu: oboje mówiący po angielsku (łaaaał!), ja – „roznegliżowana” blondynka w odjazdowo-niebiesko-pstrokato-europejskiej sukience; Kunle – Afrykanin w typowo-odjazdowo-zielono-pstrokato-afrykańskim stroju. Wyglądaliśmy po prostu komicznie! Ludzie na nas patrzyli jak na kosmitów, nie wspomnę o rekacjach dzieci, dla których byliśmy niesamowitą atrakcją. Co się uśmialiśmy z tego to nasze!

Wesele odbywało się w przepięknym domu weselnym. Miało się zacząć o 19h. Punkt 19, a na sali tylko garstka ludzi weselnych. Dopiero koło 20:30 zebrali się wszyscy. Co mnie zdziwiło - na stołach nie było żadnego jedzenie. Myślę więc "pewnie później wszystko doniosą". To się zdziwiłam...

Miejsce dla Pary Młodej
... i puste stoły


Myśleliśmy, że bedziemy sobie siedzieć po cichu w koncie, obserwować sobie wszystko na spokojnie - nic bardziej mylnego. Matka Pana Młodego, która zaprosiła Kunle postanowiła przedstawić nam każdego członka rodziny, tak jakby Kunle był najważniejsza zaproszoną osobistością. 

Azja, Afryka, Europa


W końcu na salę weszła Para Młoda, w zupełnie tradycyjnych strojach - Panna Młoda na biało, Pan Młody w czarnym garniturze. Tradycyjny pierwszy taniec, potem Młodzi pokroili ogromnego torta i  zaczęły się życzenia gości które polegały na tym, że Młodym zawieszono na szyję szale, do których goście przyczepiali banknoty. Poza tym Para Młoda dostawała prezenty tylko w postaci złota. Trwało to nieskończenie długo podczas gdy my nadal siedzieliśmy przy pustych stołach. Komizmu sytuacji dodawał kelner, który rozwoził przekąski typu paluszki, chipsy, czaj - mało tego - musiałeś za to płacić. Nie muszę chyba dodawać, że na tureckim weselu nie było ani grama alkoholu. 
Zaczęły się tańce. Kiedy my tańczymy przy takich okazjach zazwyczaj w parach, tam tańczono przy tradycyjnej tureckiej muzyce w kółeczku, trzymając się za najmniejsze palce albo pod ramiona (przez cały wieczór nie usłyszałam ani jednej angielsko-języcznej piosenki). A jak już tańczyli normalnie to kobiety bawiły się ze sobą, a mężczyźni sobą. Dla mnie ich kroki były nadzywczaj skomplikowane, dlatego postanowiłam pełnić funkcję obserwatora - kamerzysty. Tymczasem Kunle bawił się w najlepsze jak rasowy Turek!



Okazało się, ze Kunle tak rozkręcił imprezę razem z Panem Młodym, że ludzie zamiast robić zdjęcia parze młodej, robili foty nam :-P
Cyknęliśmy sobie jeszcze na koniec foto z Młodymi i około 23h wyszliśmy z imprezy, bo nic więcej ciekawego się nie działo. W ogóle impreza trwała jeszcze co najwyżej godzinę. Kiedy powiedziałam, że msza i wesele w Polsce trwa razem jakieś 12 godzin, nikt nie chciał mi uwierzyć. 
No my to się potrafimy bawić!


Z Parą Młodą


Nie powiem, ciekawe doświadczenie, ale wesela w Turcji to ja bym nie chciała wyprawiać... ;-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz