piątek, 13 lipca 2012

Małgorzata na krańcu świata


Jakie to niesamowite uczucie, kiedy Twój wysiłek nie idzie na marne, kiedy nawet nie wierząc w swoje siły zyskujesz to czego w życiu byś się nie spodziewał – dostałam maila zwrotnego od jednej z najbardziej cenionych raperek w Polsce!
Działamy Kochani! Działamy!



Moja kolejną misją po powrocie z Francji było zdać egzaminy. Z Interpersonal Comunication miałam problem, bo przez cały semestr praktycznie żadne zajęcia się nie odbyły, żadnych notatek, niczego. Jeszcze okazało się, że podczas mojego pobytu w Paryżu zmieniono nam profesora. Idę więc do niego spowiadać się z mojej dwutygodniowej nieobecności i prosić o jak najłaskawszy egzamin. Wchodzę do jego biura. Siedzi dwóch facetów.
- Przepraszam, szukam profesora Oz – oznajmiam
- Nie nie! Szukasz najlepszego i najprzystojniejszego profesora w Istambule – wita mnie ów profesor
- Ok… - a w głowie miałam „WTF?!”.
Wyjaśniłam sytuację i zapytałam, czy muszę znać na pamięć tę księgę którą, jak się okazało, obowiązywała mnie na egzamin. Po czym profesor zaczął opowiadać mi o swojej 19-letniej córce jak to z nią podróżuje po całym świecie, jak to jego syn studiuje w USA itd. Poznałam całą historię rodziny, po czym zapytałam:
- Nie mogę po prostu zrobić jakiejś prezentacji? – robiłam ładne oczka
I jedyne co usłyszałam od niego było:
- We are not germans. C’mon! Are you crazy?! You didn’t come here to study!
- Ok, ale… - nie dokończyłam zdania.
            Tym razem to profesor robił do mnie ładne oczka powtarzając co chwilę „We are not germans”. Wiadomo, że Niemcy do kraj gdzie wszystko chodzi jak w zegareczku, stąd jego porównanie. W Turcji, jako Erazmusi mogliśmy sobie pozwolić na więcej luzu.
            Nagle do jego biura wpadło 3 innych studentów. Zaczął mnie im przedstawiać, hihihi hahaha i moje oficjalne spotkanie w biurze profesora skończyło się wspólnym zdjęciem. Tak się sprawy załatwiaJ

Apropos Niemców. Ahmet mój Niemiecko-Turecki kolega zaprosił mnie na mecz
Niemcy : Grecja do jednej z knajpek. Użyję eufemizmu – no Polacy zazwyczaj nie kibicują Niemcom. Mimo, że kibicowałam Grecji zostałam bezwolnie wymalowana w Niemieckie barwy. W końcu udzieliła mi się atmosfera (albo Efes), wymachiwałam Niemiecką flagą i śpiewałam razem z nimi „DEUTSCHLAND! DEUTSCHLAND! Po meczu udaliśmy się na imprezę świętować „nasze” zwycięstwo. Okazało się, że jeden ze znajomych Ahmeta był profesjonalnym tancerzem. Przetańczyłam z nim jakieś dwie godziny bez przerwy. Odtańczyliśmy taki dirty dancing na parkiecie, że wszystkie oczy na nas. Jeszcze z nikim tak dobrze mi się nie tańczyło!




- What are you doing?
- Studying, so boring…
- Me and my cousin are sitting at home, and playing poker. Would you like to join us?
- I don’t know. We wanted to go with Greta to Reina or Masquarade today. Anyway, I have to wait for her until she will come home

…Ale w końcu pojechałyśmy. Zanim się wygramoliłyśmy z domu była prawie druga w nocy, ale i o tej porze napotkaliśmy ogromny korek na moście Bosforskim. Wjeżdżając na most Nus przypomniał mi coś, co kompletnie wyleciało mi z głowy będąc w Turcji, a czytałam o tym wiele przez przyjazdem.
- Nus, dlaczego na tym moście nie ma żadnych ludzi? Przecież nawet chodnik jest. – zapytała niewinnie Greta
- Zamknęli ruch dla pieszych, kiedy okazało się, że most Bosforski to idealne miejsce dla samobójców. – odpowiedział jej Nus.
Przejeżdżałam wiele razy przez ten most, ale bardzo szybko. Dzięki korkowi, przez który utknęliśmy dostrzegłam jego niezwykłość.
- Też wybrałabym to miejsce – oznajmiła wesoło (!) Greta.
- Greta, jesteś nienormalna– odparłam. Tylko jej mogła do głowy przyjść ta jakże niespotykana myśl.
Właściwie miała trochę racji. Światła samochodów i domów po europejskiej i azjatyckiej stronie podzielone czarną głębią wody, wjazd na most, łączący jedyne na świecie miasto leżące na dwóch kontynentach, wyglądający jak brama do piekieł, oświetlone z każdej strony meczety, pomarańczowy księżyc.
Zapierający dech w piersi widok, który mógłby być ostatnim widokiem w życiu człowieka.
Kiedy dojechaliśmy do domu Nusa, rozłożyliśmy się wielkich kanapach w jednym z wielkich niemalże pałacowych pokoi w jego domu, sączyliśmy nasze drinki vodka-visne, i czułyśmy się w końcu na maxa wyluzowane. To było to czego potrzebowałyśmy od dawna – znaleźć się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie.
Nagle Filiczkowska wpadła na genialny pomysł, a była jakoś 4 w nocy „Chodźmy popływać”. Oczywiście w willi Nusa, w której ilości pokoi i łazienek nie byłam w stanie policzyć, nie mogło zabraknąć też basenu. Tylko Greta ucieszyła się na mój pomysł, ale w końcu i tak wszyscy na końcu paćkaliśmy się w wodzie. Było świetnie! W ogóle nie przejmowałam się, że mój makijaż właśnie artystycznie rozpływa się po całej mojej twarzy.
W końcu zmarznięci wróciliśmy do domu. Piliśmy dalej, słuchając muzyki, dopóki Nus nie zarządził spania! Jego „rozkaz” w tamtym momencie wydawał mi się absurdalny! Dobrze się przecież bawiliśmy. Kiedy odsłoniliśmy zasłony okazało się, że zastał nas świt. Była 6 rano.
Czy to ważne, że 6 godzin później miałam pisać egzamin z Interpersonal Comunication…? ;-)




Wiadomość od Grety pewnego sobotniego wieczoru: „Gosia, dawaj na Taksim, pomożesz mi z ankietami”. To pojechałam.
Zrobiłyśmy wywiad z Brightem, który siedział samotnie w Burger Kingu i jak się okazało bardzo chętnie udzielał nam wszelkich odpowiedzi.
Nagle dostaje telefon od Pekcana: „Gosia gdzie jesteś? Dawaj na imprezę”. W Burger Kingu byli po 3 minutach.
- Po co wam te wielkie torby?
- Wracamy ze stażu, mamy ze sobą laptopy.
Po czym ja też wyciągnęłam ze swojej mojego. I tak właśnie z całym naszym ekwipunkiem, Gretą i kolejnym afrykańskim przyjacielem poszliśmy się bawić. A impreza była niesamowita. Manita lała się strumieniami, dosłownie! Bo po co używać kieliszków. Alkohol miałam nawet w uszach. Spontaniczna, szalona noc!


Koniec o imprezach!
Teraz o kościele!

Greta, uczestnicząc w swoim projekcie poznawała nowych afrykańskich znajomych. Pewnego dnia dostała zaproszenie od Bright’a na mszę, na której mogła znaleźć więcej osób chętnych do przeprowadzenia ankiety.
Jak się okazało, było to niesamowite przeżycie dla niej. Opowiadała mi o ludziach w transie, modlitwie polegającej na tańcu, charyzmatycznym pastorze.
            Takie rzeczy zawsze kojarzyły mi się z amerykańskimi filmami, gospel itd. Nie sądziłam, że i w Istambule takie rzeczy się dzieją. Następnym razem poszłam razem z Gretą.
            Była to specjalna msza, która odbywała się w piątek od północy do 3 nad ranem. Wchodzimy z Gretą, wokół nas sami Afrykance, tylko my białe. Oczywiście znowu wszystkie oczy na nas. Ale to na pewno my byłyśmy bardziej zdziwione tym co zastałyśmy: wszyscy na sali tańczyli, klaskali, śpiewali, grał zespół. Pierwszy raz spotkałam się z czymś takim! Bardzo podobał mi się ten sposób modlitwy. Następną część mszy prowadził pastor. W ogóle nie przypominało to cichej kontemplacji jaką spotykamy w katolickim kościele. Pastor wykrzykiwał zdania, niby po angielsku, ale prawie niczego nie rozumiałam. Ludzie powtarzali, a raczej wykrzykiwali te same frazy kilkanaście razy więcej, poruszając się w swój własny rytm myśli, czy słów, nie wiem, upadali na kolana, całowali podłogę. W każdym razie polegało to wszystko na popadaniu w trans, osiąganiu jakiegoś rodzaju nirwany. I faktycznie, niektórym ludziom udawało się to do tego stopnia, że kompletnie tracili nad sobą kontrolę i potrzebne im były sole trzeźwiące.
My z Gretą stałyśmy jak  sparaliżowane, co chwile tylko patrząc na siebie nie wierząc w to, co dzieje się wokół nas.
W końcu nastąpiła 3 część spotkania, w której pastor czytał fragmenty Biblii i prawił kazanie. Wciąż nie przypominało to normalnej mszy.
Zawsze miałam za złe naszym księżom że podczas kazań przybierają sztuczny, anielsko-dobrotliwy głosik. W tym przypadku sposób w jaki przemawiał do ludzi pastor, był strasznie agresywny, brzmiało to nawet diabelsko czasem. Krzyczał jak opętany.
Kiedy skończyła się msza, okazało się, że pastor chce z nami porozmawiać. Poszłyśmy więc do jego kantyny. Przywitał nas w jego kościele, pytał się nas skąd jesteśmy, co tu robimy itd. Zapytał też czy nie miałybyśmy ochoty zaśpiewać na jednej z mszy. Oczywiście zgodziłyśmy się. Była 4 nad ranem, moja głowa była pełna, nie rejestrowała poprawnie już niczego po tym całym transie, więc godziłyśmy się już na wszystko.
I tak zamiast jak zazwyczaj wracać w sobotę nad ranem z imprezy, to my wracałyśmy z kościoła.



W ogóle ostatnio nasi znajomi pochodzą tylko z Nigerii. Znowu totalnie zmieniłyśmy towarzystwo. Pewnego dnia dostałyśmy zaproszenie na mecz Ghana : Nigeria.
Pamiętacie film z Jim’em Carrey „Yes Men”? My ostatnio jesteśmy z Gretą “Yes Women”. Zgadzamy się na wszystko i jak się okazuje, nasze życie się pokolorowało, zyskałyśmy na tym wiele. Razu pewnego zostałyśmy zaproszone przez naszych nigeryjskich znajomych na mecz Nigeria : Ghana. Ghana wygrała, dlatego nasi nigeryscy znajomi byli niepocieszeni. Żeby mimo wszystko umilić sobie czas, poszliśmy na Taksim coś zjeść. 

Ghana w żółto - czerwonych strojach, Nigeria w białych



W drodze śmiechy chichy, ja wchodzę na jezdnie, a we mnie o mało nie wjeżdża taksówka! W ostatniej chwili złapał mnie i dosłownie wszarpał na chodnik Emy, jeden z naszych towarzyszy, najpotężniejszy i najpiękniejszy czarnoskóry mężczyzna jakiego widziałam. A potem jak bodyguard trzymał mnie mocno za rękę i nie chciał mnie puścić, żeby znowu dziecko, nie daj Boże, nie wskoczyło na jezdnie. Ja bardziej jak chroniona, czułam się jak ofiara porwania, a że moim porywaczem był Emy – model, aktor, piłkarz, muzyk – nie stawiałam większego oporu :)

Wielki Emy!


Zaczęłam doceniać uroki podróżowaniu samej. Robię sobie samotne wycieczki po mieście. Zwiedzam plaże, jem w różnych dziwnych miejscach. Wyruszam prawie codziennie w inną stronę miasta. Ostatnio wybrałam się promem na jedną z wysp książęcych, z książką w ręku o wdzięcznym tytule „The Bastard of Istanbul”, czując się jak „Kobieta na Krańcu Świata”, no może nie Świata, ale Europy na pewno.


Okazało się, że hiszpański zdałam na 90%, a znałam tylko odmianę „ser” i estar” i francuskie czasowniki, które jak się okazało były podobne do hiszpańskich. Szaleństwo! W ogóle okazało się że wszystkie przedmioty zdałam na AA i BB, co oznacza same 5 i 6! Jestem geniuszem! Do tego świetna wiadomość z Polski -  nie musze zdawać egzaminu z angielskiego i kończę edukację w tym języku z oceną celującą, dziękuję bardzo Pani profesor :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz