czwartek, 21 czerwca 2012

Je suis Parisienne!








Paryż Paryż i po Paryżu. Zleciało szybciutko.

Pod samą bramę lotniska w Istambule odprowadziła mnie Petra. Żegnając się, nie mogłyśmy się od siebie odkleić. Płakałyśmy jak bobry tuląc się po raz ostatni. Obie wiedziałyśmy, że razem z naszym rozstaniem kończy się też nasz Erasmus.
Już nie będzie:
-szaleństw (żadna z nas nie była tak szalona jak wtedy kiedy byłyśmy razem),
-obżerania się w środku nocy przez przypadek znalezionym polskim pasztetem sopockim,
-nie będzie lodów na śniadanie, obiad i kolację,
-nie będzie: „Dear Wordobe, what do you have for me today?”,
-nie będzie automatycznego, samozachowawczego instynktu przytulania się w nocy
-nie będzie butów i szklanek przez przypadek znalezionych w naszym wielkim łóżku,
-nie będzie słuchania do bólu naszych i tylko naszych piosenek, („I know this place… ;-)
-nie będzie polowań w Jokerze,
-wiśnia z wódką też nie będzie już smakować tak samo,
-nie będzie już „I told you Hunny!”  i „No! It’s my normal face!”. 


Ostatni raz razem: Bójka Bajka i Brawurka ;-)


Cudowna dziewczyna, z taką samą zrytą banią jak ja. Jeszcze nigdy nie znalazłam w moim życiu podobnie otwartej, przesympatycznej, silnej dziewczyny, która dzieliłaby ze mną te same emocje, myśli i temperament. Z nią mogłabym konie kraść.
Prawdziwa przyjaźń, bez grama zazdrości.
Wydaje mi się, że duży wpływ na to, że stałyśmy się sobie tak niesamowicie bliskie było, paradoksalnie, brak możliwości opisania co naprawdę czujemy, co myślimy. To właśnie bariera językowa, która była między nami na początku wytworzyła w nas wszystkich umiejętność czytania z ludzkich myśli i uczuć.
Nie wszystko trzeba słyszeć i mówić, żeby rozumieć i być zrozumianym…
Na szczęście Brno, w którym mieszka Petra nie znajduje się na końcu świata, dlatego obiecałyśmy sobie weekendy razem. Już teraz Petra zaprosiła mnie i Matthieu do siebie na tydzień w lipcu.
Ta przyjaźń jako jedna z nielicznych jakie mi się trafiła w Istambule jest warta tego, aby ją pielęgnować.

Kiedy więc w końcu odkleiłyśmy się od siebie, ja z kompletnie rozmazanym makijażem wcześniej starannie zrobionym dla Matthieu, w końcu wsiadłam do samolotu w kierunku Rzymu.



Kłopoty mnie kochają, dlatego i tym razem też wszystko odbyło się nie bez przeszkód…

Panikowałam. Nigdy wcześniej nie leciałam łączonym lotem, a pomiędzy godziną przylotu i odlotu miałam tylko 50 minut. Na szczęście nie musiałam się troszczyć o mój bagaż, którym mieli umieścić na pokładzie następnego samolotu, a przynajmniej tak mi powiedziano…
Jak się okazało, w Rzymie czekała na mnie Pani z obsługi - mała, ładna, sprytna brunetka, wyposażona w mini pojazd, którym miała mnie dowieźć jak najszybciej z punktu A do punktu B. Ja tylko śmiałam się do siebie z komizmu całej sytuacji, kiedy krzyczała: „Attenzione! Attenzione!” do przestraszonych, niespodziewających się auta na swojej drodze, ludzi.
Jak królowa zostałam dostarczona niemal pod same drzwi samolotu, za co jestem przewdzięczna. Dzięki temu nie musiałam biegać w popłochu po rzymskim lotnisku.

Przeszczęśliwa, że zaraz zobaczę Matthieu, biegnę odebrać moją walizkę, kiedy okazuje się, że po walizce ni śladu. Nagle słyszę w megafonie swoje nazwisko wśród jakiejś francuskiej paplaniny. Ogarnia mnie jeszcze większe przerażenie (jaka szkoda, że nie domyślili się, że moje imię brzmi mało francusko i że z komunikatu zrozumiem tylko „MalgoRYZYata FiliCYZYkoŁska„). Nie miałam pojęcia czego ode mnie chcieli.
Na szczęście zza szyby widziałam już mojego Matthieu, jak przystało w hollywoodzkich filmach – z różą w ręku, którą jakieś 3 godziny później zgubiłam jakimś cudem! Wyskoczyłam więc do niego i zamiast romantycznie wpaść mu w ramiona, musiałam zaraz mu wyjaśnić całą sprawę z bagażem. Podsumował mnie tylko jednym epitetem: „oh silly girl…”
Poszliśmy wyjaśniać sprawę. Okazało się, że podczas gdy mną się ładnie zaopiekowano, moją walizką się nikt nie zajął - została w Rzymie. Mieliśmy ją odebrać następnego dnia, co dawało nam wieczór bez konieczności powrotu do domu. To na miacho!
Cóż za zbieg okoliczności. W pierwszej godzinie od mojego przyjazdu o drogę zapytały Matthieu 3 dziewczyny… z Istambułu! Jak widać Turcja nie daje mi o sobie zapomnieć…

Dopiero będąc w Paryżu uświadomiłam jak bardzo się nią dusiłam, dosłownie (upał, duchota straszna) i w przenośni (męczy mnie już dostosowywanie się do tamtejszych obyczajów, zachowań, dbanie o to, żeby przypadkiem spodenki nie były zbyt krótkie i aby zbyt głośno nie śmiać się w metrobusie). Ta „inność” była fascynująca… przez pierwsze 3 miesiące. Teraz już tęsknie, marzę o ziemniakach, szynce, jakiejkolwiek zupie (nie Chinkę i nie z proszku). Kiedy Matthieu przyniósł mi pełnoziarnistą bagietkę, zjadłam całą suchą, bez niczego, zachwycając się, że w końcu coś, co pełni funkcję pieczywa przypomina w końcu chleb, a nie watę.

Zdałam sobie sprawę, że jednak lubię być Polką, a wcześniej tego nie doceniałam.
Za każdym razem jak słyszałam Polaków, nieomieszkałam z dumą powiadamiać o tym Matthieu (kolejny nawyk po Istambule – za każdym razem jak słyszałyśmy nasz ojczysty język, bez żadnych oporów zaczynałyśmy rozmowę ciesząc się, że mogliśmy wymienić się doświadczeniami na temat Turcji z rodakami, to zawsze było dla nas wydarzenie). Pod koniec już przestałam się zachwycać Polakami – było ich po prostu bardzo dużo. Dało się czuć, że jestem bliżej kraju.

Luwr nocą...

... Luwr za dnia gdzieś tam w tyle
Takie tam, na dachu.
Proszę Państwa oto Venus, Venus z Milo
Mona Lisa! Moja własna! Pięknaś Ty!

I od środka
O turystach: jest ich dużo, ale do przejścia, albo tak mi się wydawało po Istambule i jego klaustrofobicznych ulicach, gdzie budynek jest budowany na budynku. Paryż to wielka przestrzeń, ludzie nie walczą o miejsce gdzie buta postawić, o każdy mililitr powietrza w metrze. Tam da się przejechać z jednego krańca miasta na drugi, o dziwo, jak człowiek, bez uruchamiania instynktu przetrwania.

Tak jak wspomniałam – większość turystów to Azjaci. Tak, Ci typowi z aparatami w rękach. Poza tym wydaje mi się, że ruch w Paryżu dozwolony jest tylko parami, albo w grupach z przewodnikiem. Nie wiem jeszcze jak to jest – Paryż jest miastem zakochanych, dlatego podróżuje tam tak wiele par, czy podróżuje tam tak wiele par, dlatego Paryż stał się miastem zakochanych. Coś niesamowitego, to zjawisko naprawdę jest widoczne!

żeby nie było że kłamię, same pary


Coś o transporcie miejskim, co może być pomocne dla wybierających się do Paryża. To jest Twoja słaba strona, Francjo! Nie żebym jakoś szczególnie narzekała (dzięki temu przecież zaoszczędziłam sporo kasy na biletach), ale władze powinny bardziej uregulować przemieszczanie się i kontrolę podróżnych….
Dobra, koniec biadolenia. Chodzi mi o to, że bardzo łatwo jest uniknąć płacenia za jakiekolwiek bilety komunikacji miejskiej.
Sposób na Matthieu – przeskoczyć bramkę, której i tak nikt nie kontroluje,
Sposób na Filifionkę – przecisnąć się przez bramkę!
Co z kontrolerami? Zawsze ubrani w zielone mundurki, bardzo, baaardzo rzadko kontrolują pojazdy (władze nie chcą wydawać pieniędzy na zwiększenie na kontroli, bo jest to bardzo kosztowne), poza tym nawet jak któryś Cię złapie to po prostu uciekasz, im się nie chce uganiać za smarkaczami.
Źródło: Matthieu


.
"Matt, czy to jest wieża Eiffla...?"



I teraz najważniejsze! Największa atrakcja wycieczki – wieża Eiffel’a! Jak ją zobaczyłam po raz pierwszy, prawie się rozpłakałam! I nie dlatego, że jest jakaś piękna, czy coś. To było jak ukoronowanie mojej wyprawy, urzeczywistnienie marzeń o Paryżu, do którego chciałam pojechać od 3 lat. Polecam uczucie, kiedy właśnie spełniasz jedno ze swoich największych marzeń. (Uwaga! To uzależnia!)


A tak naprawdę wieża Eiffla to taki o! spory blaszak postawiony na środku Paryża. Ale zdjęcia trzaskałam jak Japońce J!
Blaszak

Z blaszakiem w tle.


Coś, co mnie uderzyło – takiego bogactwa narodowości i kultury jeszcze nie widziałam. Stanowczo mogę stwierdzić, że czarnych ludzi (że się tak brzydko wyrażę) jest tyle samo co białych (już nie wspominam o żółtych, którzy stanowią we Francji pokaźną turystyczną armię).
To, co widziałam na ulicach: jeśli miałabym jakoś opisać Paryż, powiedziałabym, że jest pomiędzy Londynem a Niemcami. Londyn to kwintesencja elegancji, sam w sobie jest wizytówką, czarne, przeurocze taksówki, czerwone, piętrowe autobusy, klimatyczne oldschoolowe budki telefoniczne, ludzie i styl jaki nawet w życiu nie przyszedłby Wam do głowy, specyficzny klimat mówiący „jestem z Londynu, jestem z tego dumny”. Niemcy – idealny porządek, ludzie z głowami uniesionymi do góry, akceptujący i podporządkowujący się do wszelkich zasad. Klimat typu „Jestem z Niemiec, znam swoją wartość!”.
To moja subiektywna opinia. Taki właśnie wydawał mi się Paryż – pomieszanie szyku i elegancji z porządkiem i szacunkiem.

Przez pierwsze 3 dni we Francji prowadziliśmy z Matthieu zażarte dyskusje, niemalże kłóciliśmy się na temat polityki, biedy, edukacji itd. Nasze poglądy niemal za każdym razem diametralnie się różniły (szalejemy za sobą tak bardzo jak bardzo nie cierpimy się za te różnice w nas. Tak naprawdę powinniśmy się nawet nie lubić…).

I znowu, tak jak w przypadku Turcji, dziwiło mnie wszystko – od sposobu w jaki jedzą po… gąbki do mycia naczyń J (bo miałam to szczęście nie tylko być turystką, ale też mieszkać w typowym francuskim domu z Francuzami z krwi i kości).
Okazało się, że nasze rodziny, domy, totalnie się od siebie różnią. Dom Matthieu wypełniony jest książkami, obrazami, muzyką, instrumentami, kwiatami, kotami. Tworzy to niesamowitą, magiczną atmosferę.
Dla mnie coś zupełnie obcego, bo moje mieszkanie w Polsce jest do bólu praktyczne (jedyną ozdobą są kolorowe ściany i firanki, a książki pochowane są na strychu, „żeby nie zajmowały zbyt dużo miejsca na półkach”).



Artyści uliczni! Mnóstwo artystów ulicznych! Widać, że ludzie to lubią! A Ci którzy mają pasję uwielbiają to robić dla publiczności, która zawsze się znajdzie. Co chwile musieliśmy robić przerwy w naszych podróżach żeby tylko napatrzeć się na tych ludzi. To tez tworzyło świetny klimat!
Sacre Coeur
 
Ulica rozpusty (pierwszy raz byłam w sexshopie!)
Tryumf!

Polska <3 : <3 Francja
Żegnaj Paryżu :(

Cudownie czasem zatopić się w zupełnie inny świat.
Tymczasem ja nowymi siłami i nadziejami wracam znowu podbijać Istambuł!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz