środa, 9 maja 2012

Poniosło mnie z tą notką!

Przykre jest to, że po raz kolejny zawodzisz się na ludziach. Okazuje się, że osoby, które wydają Ci się najbliższe, czekają tylko, aż powinie Ci się noga, żeby Ci jeszcze dokopać. 
Na szczęście, nie mamy już nic do czynienia z tymi fałszywymi "przyjaciółmi". Najwyraźniej niektórzy jeszcze nie wyrośli z piaskownicy. Trujcie się dalej... swoim własnym jadem.

Tymczasem my bawiliśmy się w najlepsze!


Najpierw ja odreagowywałam w Miniatura Park, w którym znajdowały się miniatury budowli, zabytków, miejsc i wszystkich innych ważnych rzeczy w całej Turcji. To tak, jak wycieczka po kraju, tylko że w wersji mini, za jedyne 3 TL, no i bez tracenia czasu na podróż ;-)


Mały "Wielki" Potwór!

A tutaj kiedyś zaśpiewamy! A co! :-)










Moje nowe nadzieje w postaci Pauliny przyleciały wraz z walizką wypchaną po brzegi w kabanosach, pasztetach, kiełbasach, serkach i wszystkim wszystkim. 

Właśnie piszę do Was zajadając się polędwicą sopocką z ekmekiem ;-)

Niestety, Drogi Istambule, nie pokazałeś się od najlepszej strony już w pierwszej godzinie od przyjazdu Pauliny.
Idziemy sobie grzecznie ulicą w nocy, Alish ciągnie 15 metrów za nami walizkę Pauliny. Podjeżdża białe, wypucowane auto z dwoma facetami w środku. Zwolnili prędkość do naszego tępa, zaczęli coś do nas gadać. Oczywiście Filiczkowska cwana, wypaliła do nich od razu "siktir git". Po czym oni odjechali, żeby stanąć 20 metrów dalej i wysiąść z auta. No i przestałam być cwana... 
Przeszłyśmy natychmiast na drugą stronę ulicy i zaczęłyśmy wołać Alisha. W końcu tamci dwoje odjechali, no ale przez chwilę było nieciekawie. Do tej pory mam uraz do białych aut...

Kiedy dotarliśmy w końcu do domu, pierwsze co, rzuciłam się na kabanosy. Zjadłam je z taką pasją i porządaniem, że moi lokatorzy tylko siedzieli i patrzyli zszokowani jak bardzo można cieszyć się jedzeniem ;-) Nawet nie mogłam poczęstować biedaków, bo przecież nasze świńskie mięso jest dla nich brudne. No cóż, więcej dla nas ^^.

Następnego dnia poszłyśmy z Grettą, Petrą i Pauliną w jedno magiczne miejsce na Taksimie ze stosem bazarowych ciuchów, błyskotek i wszystkiego co my, zakupoholiczki lubimy najbardziej. Byłybyśmy chore, gdybyśmy czegoś nie kupiły, dlatego stałyśmy się posiadaczkami w sumie 9 nowych bluzek i bluzeczek
O! Allah! Allah! ^^

Nagle stwierdziłyśmy, że w końcu trzeba podbić Wieżę Galata ('podbić', czyli przecisnąć się przez tłum turystów, też chętnych do wdrapania się na nią). 






Pod Wieżą Galata
Co jest w niej zachwycającego? Nie wiem. Pochodzi z 1384 roku, zbudowana jako część fortyfikacji. Dwa wieki później pełniła funkcję więzienia, żeby dzisiaj znajdował się w niej klub, restauracja, punkt widokowy i sklep z pamiątkami.
Oczywiście kiedy kolejny raz zobaczyłyśmy kolejkę, stwierdziłyśmy, że podbicie wieży jednak zostawimy sobie na... potem. 


Zjadłyśmy lody w jednej z najpiękniejszych knajpek w Istambule, z której widać niemalże całą panoramę miasta. Uwielbiam to miejsce!
Btw. W Turcji mają dziwaczne lody, jak guma do żucia, tylko że mokra i zimna. Przez to nie rozpuszczają się tak szybko, ale są trudno w jedzeniu, a ja nie lubie trudnego jedzenia ;-)

I teraz o jednym z najfajniejszych momentów na moim Ersmusie :-)

Idziemy sobie wszystkie cztery po Taksimie, jak Carrie, Miranda, Charlotte i Samantha (bohaterki "Seksu w Wielkim Mieście" jak coś :-). Śmiejemy się w głos, nikt nas nie ucisza i nie mówi, żebyśmy się uspokoiły, bo tak nie wypada (niestety, często się tak zdarzało, kiedy spacerowałyśmy z jakimiś naszymi  znajomymi Turkami. Kiedy zaczynałyśmy świrować, śmiać się i rozmawiać głośno w autosubie, to nas uciszali - ja tego nie kumam. Czy to źle, że my się dobrze bawimy, nawet w głupim metrze? Czasami wydaje mi sie, że ludziom tutaj nie wolno się dobrze bawić, podczas gdy w Polsce nikt by się nie czepiał o nic...) 
W każdym razie w ogóle nie zwracałyśmy uwagi na ludzi.

Przechadzając się po Taksimie usłyszałyśmy, że jakaś orkiestra gra koncert na ulicy, mnóstwo ludzi tam na nich patrzyło. A że grali nasze hity, zaczęłyśmy tańczyć! W końcu okazało się, że wokół nas też stworzyła się spora grupka ludzi, którzy obserwowali nas i nagrywali jak tańczymy i się wygłupiamy ;-)





Mega pozytywna energia przez cały dzień! Pokazałyśmy tym ludziom, że można się spontanicznie cieszyć życiem, w biały dzień, na środku Taksimu, przez który dziennie przewija się jakiś milion ludzi.

Następnego dnia udałyśmy się z Petrą i Pauliną na Spice Bazaar, Grand Bazaar i okolice Eminönü. Okazało się, że większa część jest 

zamknięta, bo kręcili tam kolejną część James'a Bonda "Skyfall". Żeby było śmieszniej okazało się, że mój znajomy, wspomniany gdzieś tam wcześniej Paul, wygrał casting do tego filmu i pojawia się tam w 3 scenach, Skubaniec Jeden!;-) (Inne ciekawe rzeczy o nim napiszę w kolejnym poście). 

W każdym razie pomyślałyśmy sobie, że fajnie byłoby zagrać w takim filmie, albo chociaż zobaczyć Daniela Craiga... Ach... (potem okazało się my same miałyśmy swojego Agenta 007, a nawet dwóch takich Agentów... (czytaj dalej). 

Zwiedziłyśmy Nowy Meczet. Oczywiście my całe porozbierane, bo upał, więc zaraz poubierali nas w spódnice i chusty cobyśmy nie rozpraszały biednych muzułmanów. Oczywiście kiedy zobaczyłyśmy się w tych szmatkach, znowu dopadł nas atak śmiechu, więc zero powagi i szacunku do świętych miejsc, jak zwykle, eh...



Nowy Meczet - takie jesteśmy święte! ^^

Potem Spice Bazaar. I tu zaczęło się robić dziwnie. Dwa razy jakiś koleś zaczepił Paulinę. Był tłum, dlatego nawet trudno było ogarnąć kiedy się pojawił, a kiedy zniknął. Powiedziałyśmy Paulinie, że to Turcja własnie i to się zdarza - w autobusach, w kolejkach - wszędzie, gdzie  tylko ścisk, żeby się nie przejmowała. 
W drodze na Spice Bazaar minęłam się z jakimś gościem, który wycedził do mnie nagle "Fuck you!"... i poszedł dalej. Ja w takim szoku, nie wiem co to miało znaczyć, po czym Paulina mówi mi, że to ten sam koleś, który ją zaczepiał!
Idziemy dalej, już całkiem nieźle zdezorientowane, po czym patrzymy a ten koleś za nami! Znowu coś do nas powiedział, na co ja do niego kolejne życzliwe "Fuck Off!". (Nie jestem wulgarna, to sytuacje, gdzie ludzie poniżej jakiegokolwiek poziomu, sprawiają, że muszę się zniżyć do tego samego, żeby zrozumieli co mam na myśli. Nawet nasi znajomi Turcy mówili, że jeśli ktoś nas zaczepia, żebyśmy odpowiadały "siktir git").

Koleś szedł za nami cały czas. Kiedy my stawałyśmy w miejscu, on nas wyprzedzał udając, że nie jest już nami zainteresowany, po czym stawał i patrzył gdzie skręcamy. 
Nagle któraś z nas wpadła na pomysł - uciekamy! Po czym zaczęłyśmy biec przez tłum ludzi, Petra prawie zgubiła swoje baleriny! (dobrze, że chociaż nie rozsypałyśmy stoiska z owocami, jak to zwykle bywa podczas ucieczek na filmach :-P) 
Ludzie patrzyli na nas jak na wariatki, pewnie myśleli, że coś ukradłyśmy, dlatego teraz uciekamy przez sprzedawcą ;-)

W końcu kiedy wydawało nam się, że zgubiłyśmy tego psychicznego człowieka i kupowałyśmy już na spokojnie widokówki znowu okazało się, że nas śledzi! Tego już było za wiele! Powiedziałyśmy o całej sytuacji Panu, który sprzedawał nam kartki, że ktoś nas śledzi, zaczepia, nie czujemy się bezpiecznie, nie wiemy co mamy robić. 
Ten zaraz zadzwonił na policję.  
Niestety momencie, kiedy nasz dręczyciel zobaczył, że rozmawiamy o nim z kimś innym, zaczął uciekać. 
Za chwileczkę pojawiło się przy nas dwóch policjantów po cywilu. Powiedzieli nam, że pójdą za nami, a kiedy okaże się, że ten koleś pojawi się znowu, złapią go. 
No i biedaki tak chodzili za nami po Grand Bazarze, podczas gdy my już bezpieczne, chronione przez naszych bodyguardów kupowałyśmy sobie błyskotki ;-) 
Psychol nie pokazał się już więcej, dlatego podziękowałyśmy naszym "agentom" i ruszyłyśmy dalej. 

Okazało się, że jesteśmy specjalistkami w targowaniu się. Wyhaczyłyśmy piękną sziszę dla Pauliny, dwie jedwabne chustki, bransoletki itd itd. 
Zakupy bardzo owocne, chociaż nie bez momentów grozy :-)

Żuruś, Żureczek! <3
Po powrocie do domu ugotowałyśmy od Wielkanocy chodzący za mną żurek :-) Mega! Chociaż dziwnie mi się jadło - zauważyłam, że mój żołądek przyzwyczaił się już do Tureckich dziwności. Na przykład nie straszne mi już żadne przyprawy, pieprz czy ostre papryczki.

Wieczorem poszliśmy na kolejne, tym razem pomarańczowe Eramus Party w związku z holenderskim Dniem Królowej.

- "Gosia, jest już 0:00?"
- "No chyba"
- "Ej, Gosia ale sprawdź dokładnie!"
- "No jest właśnie punkt 0:00"
- "STO LAT STO LAT!!!!!!"
^^
no i znowu patrzyli jak idą dwie wariatki, śpiewając jakąś dziwną piosenkę w obcym języku :-)

Od lewej ja, Petra i moi lokatorzy:
Gretta, Ufuk, Deniz, Alish i Tarik

Następnego dnia rano okazało się, że czeka na mnie na tarasie urodzinowe śniadanie! Gretta zrobiła galaretkę ze śmietanką w słodkich szklaneczkach od czaju, Petra przygotowała grecki deser z biszkoptami przekładanymi budyniem, którego nauczył ją robić Apostolos, a chłopaki zajęli się jajecznicą, sałatkami i innymi rzeczami. 


Zobaczcie co dostałam :-)


W zielonej miseczce po prawej Petruszkowy deser, a niżej urodzinowe galaretki Gretty, no i najpiękniejsze urodzinowe życzenia po "polsku" :-)








Słodko! <3
Na prawdę sprawili mi mega radochę! :-)

I kiedy my świętowaliśmy moje urodziny, w Polsce obchodzi się święto pracy,  wyjeżdżając na majówki, czy po prostu spędzając miło czas, w Turcji od Taksimu po Mecidiyeköy tego dnia zawsze odbywają się demonstracje, protesty i różne inne dziwne rzeczy.


Żeby nie było,
że się w ogóle nie uczymy!
A przynajmniej staramy się... ;-)
Zostawiliśmy cały ten zgiełk w tyle i wyruszyliśmy godzinnym rejsem na wyczekiwaną od dawna słynną Princess Island w pobliżu Istambułu. Mega klimatyczne miejsce, bez żadnych samochodów. Wszyscy jeżdżą na rowerach, albo poruszają się dorożkami. Domki letniskowe jak w Hollywood! Krowy chodziły sobie luzem. Mnóstwo zieleni! Niecodzienny widok jak na Istambuł. Zdałam sobie sprawę, że tęskniłam za tym, otoczona przez mury, betony i samochody. 




Wdrapaliśmy się na samą górę wyspy, gdzie rozpościerał się taki widok, że ojej! Wyłożyliśmy się wszyscy na skałkach. Opalaliśmy się, robiliśmy zdjęcia. Po prostu pięknie. 






Petra - grecka bogini :-D Uwielbiam to zdjęcie!



Na koniec weszliśmy jeszcze do małego, greckiego kościoła, zapaliliśmy świeczki i spacerkiem wróciliśmy spowrotem na prom, zahaczając o tradycyjną rybę z ekmekiem.


Powrotną drogę wszyscy przespaliśmy, pokładając się na sobie jak sardynki. Okazało się wszyscy spiekliśmy się od słońca. Najbardziej biedny Lorenzo, z którego mieliśmy polewkę przez cały wieczór. 

O 22:15 (czyli wtedy, kiedy się urodziłam dokładnie) otworzyliśmy polską orzechówkę, ja włączyłam moją rodzinę w Polsce na skypie i każdy w swoim języku śpiewał mi 100 lat :-) Tak sobie świętowaliśmy właśnie :)

Urodziny jak najbardziej udane, za co jeszcze raz dziękuję wszystkim! 

Teşekkür ederim, Kankas! :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz